poniedziałek, 29 grudnia 2014

LIEBSTER AWARD

Chciałabym bardzo podziękować  Sollux Captor (http://linoleum-mike.blog.onet.pl/) za nominacje ;)
Nominacja do Liebster Award jest przyznawana przez autora innego bloga za "dobrze wykonaną robotę" w celu rozpowszechnienia blogów o mniejszej ilości obserwatorów. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań zadanych przez osobę, która cię nominowała i zadać kolejne 11 pytań, 11 osobom, którym chcesz przyznać nagrodę :)
Nie możesz nominować osoby, która cię nominowała xD (masło maślane :P)
Pytania od Sollux Captor:
1.Co skłoniło cię do założenia bloga? - Cóż na przerwie w sql, rozmawiając z przyjaciółkami "oświeciło mnie" i zobaczyłam w głowie postać walecznej Katherine :) Wzięłam kartkę i napisałam pierwszy rozdział :) W wykreowaniu tej postaci pomogła mi koleżanka Kasia (twórczyni szablonu) i tak postanowiłam nazwać główną bohaterkę Katherine ;)
2.Jakie jest twoje ulubione zwierzę domowe? A jeżeli nie posiadasz swojego ulubionego zwierzęcia domowego, może być także zwierzę dziko żyjące, bądź hodowlane.- Psy kocham te zwierzęta. Sama mam jednego ;)
3.Czy masz jakieś inne zainteresowania, oprócz pisania?- Uwielbiam historię, nawet jestem w etapie rejonowym konkursu historycznego ;) Uwielbiam skoki narciarskie (Kamil Stoch dziś na 4 miejscu w TCS <3) xD
4.Jakie jest twoje najznamienitsze marzenie?- Zdać SUMY. Cóż jestem słaba z wróżbiarstwa, więc mogę nie zdać tego przedmiotu xD Tak szczerze, to nie wiem. Chyba nie marzę o czymś konkretnym :)
5.Jaki jest twój ulubiony zespół/artysta muzyczny?- Słucham przede wszystkim muzyki historycznej, dlatego nie mam ulubionego zespołu, ale lubię np. Sabaton, Horytnicę i wiele wiele innych. Z japońskiej muzyki lubię: Kamui Gakupo, Kagamine Len ( choć często słucham coverów)
6.Jakiego gatunku muzyki słuchasz?-  Wszelakiego xD Hip-hop, rock, wszystko co mi się spodoba xD
7.Czy posiadasz rodzeństwo?- Tak, czworo. Dwóch braci i dwie siostry. Jestem najmłodsza :P
8.Interesujesz się motoryzacją? Jeżeli tak, to czy masz swoja ulubioną markę?- Nie :P Od tego jest mój brat... Patrząc na niego to BMW, choć motocykl ma marki Yamaha (japońskie <3)
9.Kuchnię jakiego kraju lubisz najbardziej?- A kto wymyślił lody? xD
10.Kto jest twoim idolem?- Kamil Stoch i Anders Bardal :*
11.Tytuł twojego ulubionego filmu?- "Harry Potter", "Igrzyska śmierci", Złodziejka książek"- nie mogę się zdecydować na jeden ;)
Nominuję:
Moje pytania:
1. Ulubiona książka
2. Jaką ostatnio przeczytałeś/aś książkę?
3.Jeśli oglądasz anime, jakie jest twoje ulubione?
4. Jaka jest twoja ulubiona postać filmowa?
5. Kto jest twoim ideałem?
6. Jeśli oglądasz jakiś serial, napisz jaki jest twój ulubiony?
7.Jaki jest twój ulubiony aktor/aktorka?
8. Jaki masz kolor oczu?
9.Jeśli oglądasz, jakiś sport napisz jaki?
10. Czy uprawiasz jakiś sport?
To by było na tyle :)

sobota, 22 listopada 2014

6."Od miłości do nienawiści jeden krok"

Hej!
Oficjalnie odwieszam tego bloga xD Mam nadzieje, że ktoś będzie to czytał xD
Proszę o komentarze... I niestety stawiam warunek... Dwa komentarze=kolejny rozdział. Nie będę pisać, jeśli to się nikomu nie podoba :/
Teraz zapraszam do czytania ;)
***
Jakieś 500 lat temu, żyjąc tyle lat nie pamiętam dokładnie dat…
         -Jak twój plan Ojcze?- spytałam zaciekawiona.
         Zawsze byłam zafascynowana postacią tego człowieka. Dziś, będąc władczynią Ciemniej Strony zawsze staram się być taka jak on. Był moim autorytetem, ideałem… Zawsze. Mimo to, że był surowym ojcem, twardym władcą, ślepo go kochałam.Choć nie... nie kochałam uwielbiałam, miłość jest za dużym słowem. Może to się wydawać dziwne, ale tak... Ja Mary I, władczyni Ciemnej Strony potrafię kochać. Żaden demon nigdy nie był stworzony do zła, to nasi przodkowie tak zdecydowali, słusznie… Służba upadłym aniołom zawsze była moim, naszym priorytetem. Ojciec był doskonałym mówcą to i ja jestem… Może w inny sposób. Ja przekonuje niewinną postacią dziecka, on swoją silną ręką. Nie przeszkadzało mi, że mnie wykorzystywał, no cóż to normalne w naszym świecie. Gdyby tylko wiedział, że to ja, jego ukochana Mary, przyczyniłam się do jego śmierci…
        -Doskonale Mary… Jeszcze dziś Katherine do nas powróci-odparł melodyjnym głosem.
        Jego głos do tej pory pojawia się w moich myślach. Mój ojciec miał wiele zalet. Po pierwsze był bardzo przystojny. Ziemskie kobiety- dobra czy zła, mądra czy głupia- wszystkie do niego lgnęły. Blond włosy i delikatny zarost, szlachetne rysy twarzy, umięśniona sylwetka i do tego czarne oczy, które w rzeczywistości były puste, jak moje, sprawiały, że nie mógł być obojętny płci pięknej.   Po drugie jego głos. Gdy wypowiadał jakiekolwiek słowo, miało się wrażenie, że słyszy się piękną piosenkę. Kuszącą i zakazaną, nawet najokrutniejsze słowa w jego ustach wydawały się arcydziełem. I tą cechę odziedziczyła po nim ta przeklęta Katherine! Choć Dark też  jest identyczny jak ojciec, z wyjątkiem jego fioletowych włosów, odziedziczonych po matce.
        -A co z Henrym?- spytałam. Wtedy go jeszcze nie znałam, ale już w tym czasie wydawał mi się istotnym pionkiem.
        -Pozbędę się go. On jako mężczyzna nie jest mi potrzebny. Jest nic nie wartym półdemonem. Jest tylko przeszkodom.
        I wtedy pierwszy raz pomyślałam, że ojciec nikogo nie kocha, że on nie jest już demonem… On był najprawdziwszym diabłem. Bez serca. On nie czuł nic, nawet nienawiści. Tego nigdy nie udało mi się osiągnąć. Nigdy nie przestałam czuć. Nienawidzę… I w tym też jestem podobna do siostry. Obie czujemy tylko nienawiść. Jednak obie robimy coś całkiem innego. Ona nienawidzi demonów, a ja łowców. Dlatego należy ją wyeliminować.
        - Jak zwykle masz rację Ojcze- odparłam, uśmiechając się kpiąco.
        -Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę Mary. Chcę byś się trochę no cóż... odmłodziła-oznajmił.
        -Co mam przez to rozumieć?-spytałam zdziwiona.
        -Kate jest jeszcze małą dziewczynką i chcę, żebyś stała się jej rówieśniczką- przyjaciółką.
        Spojrzałam zdziwiona na Ojca. Nie byłam mu się w stanie sprzeciwić.. Ostatni raz spojrzałam na swoje dorosłe oblicze. Długowłosą, złotowłosą kobietę o pełnych ustach, zgrabnym nosie, bladej, nieskazitelnej cerze, smukłym ciele o idealnych proporcjach zastąpiła postać niezwykle pięknego dziecka. Może i przypominającego anioła, jednak czarne oczy pełne nienawiści nie pasowały do tego wizerunku. Już na zawsze pozostałam ośmiolatką...
***
         Usłyszałam cichy głos. Taki podobny do głosu Ojca. Czyżby to była jego zemsta?!  Wrócił by mnie zabić! Zerwałam się nagle. Usnęłam. Od niewygodnego tronu bolał mnie kark. Otworzyłam oczy i rozciągnęłam ramiona, które bolały mnie od niewygodnej drzemki. Przede mną nie stał mój Ojciec, tylko Dark. Cholera jak mógł mnie tak wystraszyć. Szybko podeszłam do niego i wymierzyłam mu siarczysty policzek. Czarnowłosy, tylko uśmiechnął się kpiąco i usiadł na moim tronie.
         -Widzę siostrzyczko, że druga młodość ci nie służy. Nawet nie umiesz porządnie uderzyć- odparł ze śmiechem czarnowłosy.
       -Niech cię szlag Dark- odparłam wściekła i usiadłam mu na kolanach. Mimo wszystko był moim przyjacielem. Oczywiście to nie będzie trwać długo. On też jest tylko pionkiem, którego będę musiała w końcu wyeliminować. Mimo wszystko on dobrze o tym wie. Nie rozumiem go, czy to możliwe, że mnie tak ślepo kocha?
        - Musisz coś wiedzieć. Aleksandra zaatakowała Katherine.
        Krew zawrzała mi niebezpiecznie. Tyle razy mówiłam tej gówniarze, że nie ma szans w starciu z Katherine. Młoda i głupia... Jak mogła mnie nie posłuchać?
        -Pycha ją kiedyś zgubi-odparłam z rezygnacją.
        Dark wybuchł śmiechem. On chyba naprawdę chce mnie wkurzyć. W ogóle o co znowu mu chodzi.
       -Czepiasz się, że władczynie Demonów Pychy jest pyszna-wydusił pomiędzy salwami śmiechu.
       Wybuchłam śmiechem. Tylko on potrafił mnie rozbawić. Dobrze, że mnie teraz nikt nie widział.
       - Jest nieposłuszna i poniesie karę- oznajmiłam,przestając się śmiać- Co tam u naszej siostrzyczki?
       Dark spoważniał. Już wiedziałam, że nie zdaje sobie sprawy z czegoś istotnego. Co znowu odpieprza ta cholerna Katherine?!
        -Odszyfrowali pierwszą wskazówkę-odparł Dark.
        -To nie jest zła informacja!-odparłam zdumiona.
        Odkąd się dowiedziałam, że Brama do Niebios i Piekieł znajdują się niedaleko od siebie, wręcz z chęcią pomogę Katherine odnaleźć to miejsce. Będzie patrzeć na wywołany przez nią koniec świata. To ją zniszczy. Sama doprowadzi do naszego panowania. Jest wciąż tylko jeden problem...
        -Z nią dzieje się coś dziwnego. Prawie dała się zabić Aleksandrze. Żyję dzięki pomocy Blacka.
        -To dobrze... To znaczy, że powoli przestaje panować nad swoją drugą naturą, poza tym dzięki drogiemu Alanowi żyję.
        -Mam inną hipotezę. Ona właśnie coraz lepiej opanowuje swoją drugą naturę... Katherine była zamyślona, uważam, że ktoś pomógł jej rozwiązać pierwszy test... Poza tym nie słyszałem, żeby miała jakiekolwiek ataki-oznajmił, ściszając głos.
        -Niech to szlag! Jest mi potrzebna! To ona do cholery jest wybrańcem!
        To tak nie może się skończyć. Zrobię wszystko by otworzyć tę cholerną bramę.Ścisnęłam pięści by opanować gniew. Na pewno wygram...
        -Przyprowadź Aleksandrę! Z chęcią posłucham jej krzyków.
***
        Kolejny powrót do wspomnień...
        Czułam jak do zamku zbliżają się dwie potężne postacie. Nie dziwiłam się, dlaczego to Katherine, mimo że najmłodsza powinna zostać Królową Ciemnej Strony. To nie te głupia Wyrocznia ją wybrała. Jej moc... potęga niewyszkolonego dziecka, przewyższała moc mojego Ojca... Władcę Ciemnej Strony. Oczywiście dało się wyczuć w tym wszystkim białą magię, ale na tym polega jej niezwykłość. Mogła korzystać z białej i czarnej magii...
        Jak przystało na typowego dzieciaka, wybiegłam na przeciw mojej nowej siostrze. Widziałam jej zdziwione spojrzenie. Cóż... byłyśmy bardzo podobne, wręcz identyczne, w tym momencie nawet oczy miałyśmy tego samego koloru. Ojciec zrobił z niej prawdziwego demona. Jako półdemon powinna mieć jedno oko innego koloru... Bez zastanowienia rzuciłam jej się na szyję. W końcu miałam grać kochającą siostrę. Ogarnęło mnie zdziwienie, gdy odwzajemniła uścisk. Moje ciało ogarnęło ciepło. Nigdy nic takiego nie czułam.
        Katherine była jedyną osoba, którą kochałam i nadal kocham. Nawet Dark czy Ojciec nie byli dla mnie tak ważni. Dlatego jak Katherine już nie będzie mi potrzebna zabiję ją, będzie symbolem pokonania moich słabości.

piątek, 26 września 2014

Zawieszam :(


Niestety nauka, powtórki do egzaminów i olimpiady przedmiotowe pochłaniają cały mój czas... Obiecać wam mogę, że powrócę i to najprawdopodobniej w listopadzie. Miałam nadzieję, że coś napisze, ale niestety :(
Katherine: Ja już cię przypilnuje byś pisała :P
Taa... Zapewne :)
Przepraszam i błagam o wybaczenie
Anna-medium i Katherine

piątek, 29 sierpnia 2014

Informacja

Witam :)
Moja koleżanka poprosiła mnie o napisanie, krótkiej 2 lub 3 partowej historii miłosnej... wiem jak to brzmi... Jeśli ktoś lubi romansidła, złamane serca, pewnego przystojnego siatkarza i wścibskie siostry to zapraszam na: http://dajszansemilosci.blogspot.com/

czwartek, 7 sierpnia 2014

5. ,,Stara przyjaźń nie rdzewieje"

Hej!
Przepraszam za długą nieobecność. Naprawdę ostatni czas był dla mnie bardzo pracowity. Potem pojechałam na wakacje. I tak jakoś wyszło. Przepraszam jeszcze raz...
***
                                                               Imię: Jeanne
                                                      Nazwisko: Evans
                                                             Wiek: 65 lat 
                                                        Urodziny: 13 sierpień
                                                     Kolor oczu: brązowe
                                                           Zawód: Łowca
                                                         Gatunek: Człowiek (czarownica, łowca)
                                                        Marzenie: Uznanie przez Katherine, że jest najlepszym łowcą
                                             Ulubione zajęcie: walka, nauka magii (studiowanie ksiąg), wróżby
                                                     Nienawidzi: być bezsilną i słabą, być zbyt długo w towarzystwie                                                                                 ludzi
                                          Cechy charakteru: miła, uparta, pomocna, na ogół uprzejma, zawsze                                                                                    dąży do celu
Ostatnio zapomniałam cokolwiek wspomnieć o Jeanne :)
 ***
          Londyn, wiek XVI… Czy to sen? Mój dom, a raczej ogród… Róże czerwone, herbaciane, różowe, białe, mama je tak kochała. Potem przejmowała się nimi bardziej niż mną i braćmi. Zobaczyłam siebie w wieku siedmiu lat. Z dwoma, sięgającymi do pasa blond warkoczami, zielonymi oczami, oraz ślicznej sukience z niebieskiego jedwabiu wyglądałam jak typowe dobrze urodzone dziecko. Trzymałam za rękę ładną dziewczynkę… Też szlachciankę, o rudych, długich włosach związanych wstążką i piwnych oczach, ubraną w prawie identyczną sukienkę jak moja. Tak to Elizabeth Snow… Moja najlepsza przyjaciółka, albo inaczej… moja była fałszywa przyjaciółka. Wyglądałyśmy tak uroczo tańcząc w ogrodzie. Westchnęłam ze smutkiem i popatrzyłam na taflę jeziora. Nagle coś się z niego wynurzyło. Coś przerażającego! Dziewczyna na oko dziesięcioletnia, o poszarpanych, długich rudych włosach i dużych, piwnych, zaczerwienionych oczach. Cerę miała zielonkawą, usta popękane, a sukienkę porozrywaną i identyczną jak dwie dziewczynki z przeszłości. Ociekała z niej woda…  To duch topielca… Typ duszy szukającej zemsty za swoją okrutną śmierć lub czuwającej nad miejscem śmierci, by ostrzec nieroztropnych o zagrożeniu. Tą zjawą była… Ell. Rozpoznałam ją mimo tego przerażającego wyglądu. Dlaczego? Jak to się stało?  Zrobiłam lekki krok do tyłu… O co w tym wszystkim chodzi?
          -Zawsze patrz w górę- szepnęła ochrypłym głosem zjawa.
          Nagle ziemia pod moimi nogami zaczęła się osuwać… Zaczęłam spadać. Chciałam się czegoś złapać, ale ogarnęła mnie ciemność. Pustka…  Przed oczami miałam przerażającą twarz Rudej. Nagle poczułam, że uderzam o coś twardego. Szybko zerwałam się z posłania i nabrałam gwałtownie powietrza. Czułam się jakbym tonęła i nagle ktoś  mnie wyłonił z wody. Otworzyłam szeroko oczy. Nade mną pochylała się Jeanne, trzymająca mnie kurczowo za ramiona. Popatrzyłam na nią lekko zawstydzona. Ona jednak się tylko uśmiechnęła, jakby nie zważając na moją słabość.
          -Miałaś chyba zły sen- stwierdziła „mądrze”. To sama wiem! Odkryła Amerykę! Chłopcy spali, ale i tak miałam nadzieję, że nie krzyczałam- Nie, nie martw się nie krzyczałaś, ani nie wyrywałaś się w nocy- odparła zamyślona czarownica, ale po chwili poczerwieniała. Zawstydziła się. Chyba zdała sobie sprawę, że czytała w moich myślach. Cholera! Straciłam kontrole nad umysłem. Obdarzyłam ją gniewnym spojrzeniem.
          Zerwałam się całkowicie ze śpiwora i podeszłam do dwóch przygłupów. Pierwsze znalazłam się koło Johna. Odkąd go poznałam strasznie mnie intrygował. Tajemniczy, a zarazem taki znajomy. Przypominał mi Henry’ego. Jak go zobaczyłam pomyślałam, że to on, jednak mój brat nie żyje. Nie rozumiem jak można być tak do kogoś podobny. Może to moja rodzina? Czy coś? Nie wiem… Niestety patrząc na niego mam wrażanie, że stoi przede mną mój braciszek, który zaraz mnie przytuli i powie, że całe moje życie to był tylko zły sen. Niestety Henry nie żyje… Muszę to sobie w końcu uświadomić… Zabili go… Moi rodzice  zabili go, a ja nic nie zrobiłam. Zemsta nic nie pomogła, myślałam, że poczuję się lepiej, ale… Co ja pierdziele! Zabije wszystkie demony i wtedy dokonam pełni zemsty! Poczuje  się lepiej! Kopnęłam blondyna w brzuch. Ten z przeraźliwym wyciem zerwał się z snu, budząc przy okazji Blacka. O nim wiedziałam trochę więcej, ale i tak jego przeszłość jest mi nieznana. Wiem jedno to irytujący dureń.
           -Ile wy śpicie! Musimy się stąd zbierać! Demony mogą nas wytropić, a chcę mieć raz święty spokój!- krzyknęłam na nich zdenerwowana. Ten sen sprawił, że nie miałam ochoty na nic… nawet na walkę- Black pokarz tę mapę! Musimy w końcu zacząć szukać tych cholernych wrót! Aaa… I nie życzę sobie waszych kłótni!- krzyknęłam, patrząc wymownie na bruneta i brunetkę. Black pokazał jej swoje wspomnienia, ale Jeanne, wciąż patrzyła na niego niechętnie. Czuła się zdradzona i zdezorientowana… No cóż, była oszukiwana przez łowców. Może to nie w moim stylu, ale porozmawiam z nią… Nie może mi teraz zabić Blacka, a jest do tego zdolna. Zamyśliłam się. Dopiero teraz zauważyłam, że towarzystwo mi się przygląda. Popatrzyłam surowo na bruneta- Jeszcze nie wyjąłeś tej cholernej mapy- warknęłam.
          - Złość piękności szkodzi- powiedział z uroczym uśmiechem Black i machnięciem ręki , przywołał mapę.
          Totalny debil… Uwielbiał mnie wkurzać… Dziś jednak nie dam mu satysfakcji i nie odpysknę. Nigdy nie rozmawiałam z moimi pionkami… One służą tylko do grania… W moja grę… Złapałam zwinnie mapę w locie i ją rozwinęłam. Zdanie nie stanowiło dla mnie problemu, łatwo je przetłumaczyłam. Spojrzałam z nadzieją na Jeanne. Zostawiłam ją z jednego powodu. Gówno obchodzi mnie jej magia! Chcę tylko, żeby to ona otworzyła bramę… Wierzę, że po to pojawiła się ponownie w moim życiu… Uważam, że to jej przeznaczenie.
          -Wskazówka to: „Tam gdzie Bóg i anioły z człowiekiem się spotykają  i swymi darami, łaskawie darzą”. To dosłowne tłumaczenie!
          - Może chodzi o świątynie!- stwierdził „inteligentnie” Black. Chyba każdy o tym pomyślał…
          -Jak masz zamiar przeszukać wszystkie świątynie w Japonii?- odgryzła się Jeanne, patrząc na Blacka z kpiną.
          -Nie… Tylko te najstarsze- odparł spokojnie, ale z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
          Westchnęłam… Znów się kłócą o głupoty. Cholera nie mam czasu na bzdury. Nie wiem dlaczego, ale nie uważam, żeby chodziło o jakieś świątynie. To by było zbyt łatwe. Nagle ujrzałam wśród drzew skrawek niebieskiej tkaniny. Przetarłam oczy… Materiał zniknął. Ale ja jak zahipnotyzowana szłam w tamtą stronę. Na pewno mi się to nie przewidziało. Mam złe przeczucia. To na pewno był niebieski jedwab… Jak w moim śnie! Kurde! A jak popadam w paranoje! Dobra Owen opanuj się! Zerknęłam w głąb lasu. Tym razem w dali zobaczyłam rude włosy... Elizabeth! Mimo woli ruszyłam dalej. W oddali słyszałam tylko krzyki.
          -Katherine?! Gdzie idziesz?!- usłyszałam pytanie Johna. Myślałam, że mnie bardziej szanuje, a on od tak wymawia moje imię. Zignorowałam go…
          - Idę do panienki!- krzyknęła do chłopców Jeanne i ruszyła za mną… Zero spokoju.
          Tym razem zauważyłam w całej okazałości Elizabeth. Tego przerażającego topielca ze snu. Ruda dziewczyna odwróciła się do mnie, a jej sine usta wykrzywiły się w przepraszającym uśmiechu. Chciałam do niej podbiec, ale zniknęła. Pojawiła się z dziesięć metrów dalej… Czyżby ona mnie gdzieś chciała zaprowadzić? Dalej ruszyłam za nią pod górę. Czyżby moja wyobraźnia płatała mi figle… Duchy nie istnieją! To czemu za nią idę? To nie jest ciekawość… Ja chcę… Ja muszę wiedzieć… Dlaczego  moja najlepsza przyjaciółka mnie zdradziła. Czyżby naprawdę to była zazdrość jak mówił mój „ojciec”? Sama już nie wiem… Nagle usłyszałam szelest liści. Jeanne porusza się strasznie głośno jak na Łowce Demonów.
          - Poruszasz się jak słoń- zasyczałam do zdziwionej Metyski. Wybełkotała jakieś przeprosiny, a ja bez słowa ruszyłam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Elizabeth. A może to pułapka? Trudno! Zawsze można trochę powalczyć… Muszę sprawdzić. Zatonęłam w wspomnieniach.
Londyn,12 stycznia 1507 rok
          Jadłam w całkowitej ciszy obiad. Spoglądałam na mamę i moich braci. Wszyscy byli jacyś smutni. Co się znowu stało?  Ojczym wyjechał w jakiejś ważnej sprawie do księcia. Popatrzyłam na Henry’ego, który wychwytując moje spojrzenie, uśmiechnął się promiennie .Nagle głos zabrała matka.
         -Ty i Henry nie powinniście zadawać się z Elizabeth- powiedziała po chwili ciszy- To córka Łowcy- dodała ciszej, tak, że usłyszeliśmy to tylko my.
          Spojrzałam na nią z wyrzutem. Co ona sobie myśli?! Będzie mi mówić z kim mam się przyjaźnić! Ell  nigdy by mnie nie skrzywdziła. Kochałam ją jak siostrę, a ona mnie. Popatrzyłam błagalnie na ukochanego brata. Miałam nadzieję, że ,mi pomoże.
         -Matko- zaczął z nutką wahania- Musisz nam wybaczyć, ale ja i Kate bardzo przywiązaliśmy się do  Ell i nie chcemy tracić jej przyjaźni. Zresztą zawsze mówiłaś, że w razie potrzeby możemy liczyć na ojca- dokończył pewnie swą wypowiedz Henry.
          Spojrzałam na niego dziwnie. Nigdy nie wspominaliśmy o znienawidzonym ojcu. Zwłaszcza Henry. On gardził nim. Traktowaliśmy ojczyma jak ojca. To on był dla nas wsparciem i okazał nam miłość. Nasz ojczulek żerował tylko na naszą moc. Zwłaszcza na moją… Płynęła we mnie krew czarownic i demonów. Tylko kobiety dziedziczyły magiczne zdolności po przodkach. Henry posiadał moc demona, ale nie praktykował jej, przekładał ją na niezwykłą siłę. Zawsze gardził czarną magią i nie słuchał matki w kwestii czarów. Mi kazał się uczyć… Chciał bym umiała się obronić… Zawsze się o mnie troszczył.
           Matka popatrzyła na niego gniewnie. Wiedziałam, że nie wybuchnie. Reszta rodzeństwa nie wie o istnieniu naszego ojca. To zwykli ludzie… Zawsze im tego zazdrościłam. Matka zachowywała spokój. Uśmiechnęła się do Henry’ ego pobłażliwie.
         -Ojciec nie będzie się za wami wiecznie uganiał i was pilnował- odparła poważnie.
          Teraz już wiedziałam, że przesadziła. Henry gwałtownie wstał od stołu i ruszył szybkim krokiem do drzwi. Już miał trzasnąć drzwiami, gdy rozległ się krzyk matki.
          -Henry! Wracaj tu i przeproś! Może obędzie się bez solidnej kary!
          -I tak ja i Kate będziemy się widywać z Ell!- dodał gniewnie i ignorując rozkaz matki, wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia.
          Spojrzałam ze strachem na matkę. Wiedziałam, że Henry doprowadził ją do furii, którą skrywała pod maską obojętności i dumy. Tak moja matka wyglądała jak królowa .Była typową szlachcianką. Na co dzień ubrana w najdroższe suknie z drogich materiałów. Chodziła w wystawnej biżuterii z drogimi kamieniami szlachetnymi .Długie, kręcone, blond włosy spinała w wytwornego koka. Była naprawdę piękną kobietą, wręcz wyglądała jak anioł. Sprawiała wrażenie  dumnej i wyniosłej, nigdy nie pokazywała prawdziwych emocji. Jej głos był wiecznie melodyjny i spokojny… Za spokojny…  Podobno ja byłam do niej bardzo podobna, wręcz idealna młodsza kopia. Oczywiście z wyglądu.  Kiedyś mama była inna. Nim skończyłam sześć lat. Matka była wesołą młodą kobietą. Chodziła w zwiewnych sukienkach , a jej piękne włosy spływały do pasa niczym nici ze szczerego złota. Zrywała ze mną kwiaty, bawiła się z nami, śmiała się. Nie przystawało to tak wysoko postawionej kobiecie, ale nikt nic nie mówił. Uważano ją za anioła. Dobrego i pięknego. Wszystko się zmieniło, gdy znów zaczęła się kontaktować z ojcem
          Teraz spoglądała na mnie gniewnie, Henry wychodząc, skierował złość matki na mnie. Zawsze umiałam udowodnić swoje rację. Byłam pupilkiem rodziny, choć miałam najmniej do powiedzenia. Po pierwsze byłam dziewczyną, a po drugie najmłodszą z rodzeństwa.
          -Matko zgadzam się z Henrym- powiedziałam spokojnie-Chcę przyjaźnić się z Elizabeth… Pomyśl to może być korzystne matko!- próbowałam ją przekonać- Owinę sobie córkę łowcy wokół palca- dodałam ciszej, by usłyszała tylko kobieta.
          -Zgadzam się- powiedziała krótko, ku mojemu zdziwieniu- Jednak uważam, że jeszcze pożałujesz tej pseudo przyjaźni Katherine- podsumowała i z gracją wstała od stołu.
***
          Szłyśmy przed siebie w milczeniu. To coś podobne do Elizabeth znów zniknęło. Może to jednak była halucynacja.
         -Katherine- sensei… Czy uważasz, że Alan pokazał mi prawdę?- spytała cicho.
          Popatrzyłam na nią. Znów kolejny człowiek, z którego się czyta z jak otwartej księgi. Smutek, nadzieja… Już wiedziałam, dlaczego nie mogła spać. Brunet postanowił pokazać jej swoje wspomnienia. Cóż sama mu to doradzała.
          - Black mówi prawdę- powiedziałam poważnie. Ona spojrzała na mnie z radością- Sama wydałam rozkaz złapania go. Łowcy to cwane istoty. Potrafią doskonale oszukiwać i manipulować… Ty byłaś silną i młodą czarownicą, która nadawała się by dołączyć do szeregów Pogromców Demonów. Do tego wpoili ci nienawiść do Blacka. Byłaś idealną maszyną do zabijania- skończyłam wypowiedz bez krzty emocji.
          Jeanne miała coś powiedzieć, gdy nagle znów zobaczyłam topielca. Pokazałam jej szybkim ruchem ręki by zamilkła. Zaczęłam biec w kierunku Elizabeth, a Jeanne bez słowa ruszyła za mną. Ruda pokazywała się wciąż to nowych miejscach.
          -Czuję wyraźną aurę śmierci-powiedziała cicho Metyska.
          -Wierzysz w duchy?- spytałam bez zastanowienia.
          -A ty nie?- opowiedziała pytaniem na pytanie, przeszywając mnie czujnym wzrokiem.
          -Matka mi opowiadała o przypadkach, kiedy to pokutujący duch ma odpłacić swoje winy- odparłam poważnie, marszcząc czoło.
          Brunetka uśmiechnęła się do mnie z podziwem. Wykazałam się wiedzą godną czarownicy. Ostatnio dużo mówię. Lepiej jak ograniczałam wypowiadane słowa.
          -Widzę w takim razie, że ktoś chce odkupić swoje winy względem ciebie- powiedziała poważnie Łowczyni- Musisz to załatwić sama Katherine- sensei… Do widzenia- pochyliła lekko głowę i ruszyła w kierunku obozu.
          Znów zobaczyłam Ell… Nie wiem dlaczego, ale chciałam jej pomóc… Wyglądała okropnie, cierpiała…  Nie miałam pojęcia, dlaczego mimo zdrady chcę jej pomóc… Opowiedzieć wszystko, przytulić. Nie rozumiałam , dlaczego nie czuje do niej nienawiści, tylko troskę… Uczucie, które dawno nie narodziło się w moim sercu. Czy Jeanne miała rację i Ell chce mnie przeprosić? Pobiegłam szybciej tam gdzie stała wcześniej Ruda. Znów pojawiła się parę metrów dalej.
         -Ell… proszę zaczekaj!- krzyknęłam do zjawy.
          Topielec odwrócił się do mnie na ułamek sekundy. Mogłabym przysiąc, że uśmiechnęła się do mnie z nadzieją. Mimo wszystko duch nie spełnił mojej prośby i znów musiałam biec w miejsca, gdzie uprzednio się pojawiał. Nagle przystanęła… Był to najwyższe miejsce w lesie, a zarazem zbocze ogromnego urwiska. Podeszłam bliżej bez lęku do kobiety. Przede mną ukazał się piękny widok na Fuji-san- najwyższy szczyt Japonii… Prezentował się imponująco z pokrytym śniegiem szczycie, sprawiał wrażenie groźnego i niedostępnego. Jakby mówił, że jest dostępny tylko dla wybranych. Spojrzałam na przerażające, a zarazem smutne oblicze Ell, identyczne ja w moim śnie. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. Mam przynajmniej nadzieję, że to był uśmiech. Nie wiem czy potrafię okazać jakieś pozytywne uczucia.
          -Zawsze patrz w górę- powtórzyła zdanie ze snu Ruda.
          Mój wzrok skierowałam na zaśnieżony szczyt. Wtedy zrozumiałam… Jednak mimo radości widok Snow, znów przysporzył mi bolesnych wspomnień, które niczym fala uderzyły do mojej głowy…
Londyn, 28 kwiecień 1507 rok
          Tego dnia byłam martwa… Teoretycznie byłam… Miałam ciało, ale moja dusza była roztrzaskana… Zabiłam… Wszystkich… Nawet o tym nie wiedząc! Morderczyni... Popatrzyłam z obrzydzeniem na swoje delikatne ręce, oczami mojego sumienia widziałam na nich krew.. Nigdy nie mogłam być dzieckiem… Zawsze byłam potworem. W tym momencie potrzebowałam śmierci. Była ona pożądanym stanem. Tak… Ośmioletnie dziecko prosiło Boga o rychłą śmierć. Spojrzałam na lustro w pokoju… Moje oko znów stało się czarne. Zaklęcia mamy zniknęły, jak ona… Tak nie cierpiałam nowej mamy, ale ją kochałam… Ojczym okazał się dla mnie prawdziwym tatą, a ja co zrobiłam… Zamordowałam go… Moje rodzeństwo, też niczemu nie było winne… Zamordowałam ich… Potwór. Nie mogłam patrzeć na swą winną twarz. Wtedy w głowie odezwał się cichy głosik. „Oni zabili twojego brata”. Pustka… Przecież nic się nie stało… Jestem demonem… Spojrzałam na moje odbicie… Moje oczy były czarne… Usłyszałam wtedy słowa Henry’ego. „Cokolwiek się stanie nie trać swojego człowieczeństwa… To nie da ci ulgi. Sprawi tylko, że staniesz się bezuczuciowym potworem”. I znów zobaczyłam martwe twarze mych bliskich. Nowa fala bólu przeszyła mnie na wylot… Zabiłam… Potrzebowałam wsparcia… Ell… Myślałam, że ona zrozumie, powie, że to nie ja, zapewni, że zawsze jestem dla niej siostrą.
          Przyszła jak zwykle. Widziałam ją z okna mojego pokoju… Nie miałam siły stać… Czekałam z nadzieją, że mimo wszystko mnie nadal kocha. Przytuli mi powie, że to nie moja wina. Już nie miałam siły płakać, straciłam wszystko z wyjątkiem Ell. Nie zależało mi już a niczym… Zastanawiał mnie tylko ten ironiczny uśmieszek na twarzy Rudej. Jakby zwycięski… Z dumnie podniesioną głową ruszyła do mojego pokoju. Widząc mnie skuloną w kącie, obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Nie mogłam uwierzyć, że moja najlepsza przyjaciółka… siostra… tak mnie rani! Chciałam śmierci!
          -Wstawaj plugawy demonie! Córko Szatana! Odpowiesz z swe grzechy! Spłoniesz jeszcze dziś!- krzyknęła ze satysfakcją.
          Popatrzyłam ze strachem na jej puste oczy. Przez chwile zauważyłam w nich ciemny błysk, ale szybko zniknął na rzecz obojętności w jej naturalnych oczach. Wtedy do pokoju wparował jej ojciec- potężny Łowca, oraz inni podlegli mu rycerze- Łowcy. Spuściłam głowę… Byłam gotowa na śmierć. Ruszyłam za mężczyznami.
Londyński rynek, 29 kwiecień 1507 rok
         Szłam w milczeniu na miejsce egzekucji. Nie wyrywałam się, krzyczałam. Zasługiwałam na śmierć. Nie czułam przed nią strachu. Pragnęłam jej jak niczego innego na świecie. Miała być ona ukojeniem mojej krwawiącej duszy. Nie czułam bólu płynącego z poranionego ciała. Miałam związane usta by uniemożliwić mi wypowiedzenie żadnej klątwy. Głupi ludzie… Jakbym chciała mogłabym ich unicestwić jedną myślą. Widziałam przed sobą ułożony stos. Wiedziałam, że czeka mnie niewyobrażalny ból. Oczywiście mogłam się uratować. Ludzie zabijali w ten sposób tyle niewinnych istnień, nie wiedząc, że prawdziwa czarownica mogłaby nałożyć na siebie zaklęcie ognioodporności. Mnie czeka śmierć w niewyobrażalnych mękach. Nie sposób sobie wyobrazić ból z bez przerwy pojawiających się oparzeń, które goją się, by znów oszpecić moje ciało. W końcu demoniczna moc samo uleczania nie będzie nadążać z gojeniem ran… Po dłuższej chwili zacznę dopiero płonąć. Zginę… Kat popchnął mnie na stos. Gwałtowny podmuch wiatru rozwiał moje długie włosy, zasłaniając mi skutecznie oczy. Wiedziałam, że dużo ludzi nie mogło uwierzyć w moją winę, ale widząc moje dwukolorowe oczy, z anioła uczynili mnie demonem. Kat przywiązał mnie do dużego pala. Szorstki sznur ranił moje delikatne ręce. Spojrzałam ostatni raz na Ell. W ramionach trzymała ją matka. Chciała do mnie pobiec. To była dawna ona, moja przyjaciółka. Zobaczyłam łzy w znajomych oczach. Powróciła… Uśmiechnęłam się do niej ten ostatni raz. Dumnie uniosłam głowę. Chciałam przed śmiercią udowodnić, że jestem Katherine Owen. Poważna i dostojna szlachcianka. Nigdy nie błagająca o litość.
          Spojrzałam w niebo… Ten ostatni raz chciałam zobaczyć jego piękno. Tego dnia wyglądało wyjątkowo ślicznie. Błękitne niebo ozdobione niekiedy małymi, puszystymi chmurami, jakby z piór i złote słońce, które również cieszyło się z mojej tragedii. Nawet Matka Natura radowała się z mojej śmierci. Potwór w końcu zostanie zgładzony!
***
          Potrząsnęła głową. Nie cierpiałam wspominać. Moja przeszłość była zbyt mroczna i bolesna, a ja…  Nie mogłam czuć! Ścisnęłam pięści, raniąc dłonie paznokciami, nie mogłam przecież uronić żadnej łzy. Nie zwracając uwagi na stojącą w bezruchu Ell, wciąż przyglądałam się szczytowi Fuji-san. Dlaczego maska, którą tak długo tworzyłam jest taka krucha? Jedna samotna łza popłynęła po moim policzku. Dziwne uczucie… Mokre i zimne… Dotknęłam delikatnie policzka. Pojawiła się na nim wilgotna smuga. Nie było jej tam od ponad czterystu lat. Co się ze mną dzieję?!
          Spojrzałam na Ell. Dopiero teraz zauważyłam w zjawie to piękno, które zawróciło w głowie niejednemu mężczyźnie. Uśmiechała się do mnie łagodnie. W taki sam sposób, jak wtedy kiedy byłyśmy małymi dziećmi.
          -Dlaczego?- spytałam z wyrzutem, patrząc jej prosto w oczy.
          -Ja…- powiedziała z trudem- Zazdrościłam…- zakończyła i odwróciła ze wstydu głowę- Pokarzę- zaproponowała i nie czekając na odpowiedz, złapała mnie za dłoń.
          Spadałam. Rozpaczliwie próbowałam się czegoś złapać, ale otaczała mnie tylko pustka. Nagle zauważyłam lekkie światło. Po chwili byłam już na kwiecistej łące.
       Chwiejnym krokiem udźwignęłam swoje ciało i leniwie spojrzałam na otaczający mnie krajobraz. Znajdowałam się w maleńkiej dolinie otoczonej dookoła górami. Przede mną rozpościerał się kwiecisty dywan, który delikatnie łaskotał moje bose stopy. Wtedy spojrzałam na swoje ręce i nogi. Nie należały do mnie. Były to kończyny dziecka. Dotknęłam swoich włosów. Kręcone… Przybliżyłam jedno pasemko przed oczy. Moje włosy były rude! To niemożliwe! To ciało należało do Elizabeth! Do małej Ell! Czyżbym znajdowała się w jej wspomnieniach?! Odczuwam wszystkie jej emocje. Złość, zazdrość, strach, a zarazem poczucie winy. Skąd te uczucia? Po chwili zauważyłam siebie biegnącą z… to Henry! Mój ukochany braciszek! Taki jakiego go zapamiętałam! Wesoły, dobry… Ubrany w zwykłe lniane ubranie. Zawsze denerwował tym matkę. Znaczy odkąd stała się inna. Wtedy uznała, że to nie przystaje chłopcu tak szlachetnie urodzonemu. Henry zaczął specjalnie się tak ubierać, by pozłościć matkę. Miałam ochotę rzucić się mu w ramiona. Ucałować jego policzki. Niestety nie mogłam się poruszyć, ani o milimetr. To nie moje ciało… Dopiero teraz zwróciłam uwagę na dawną siebie, patrzącą dużymi zielonymi oczami na brata. Uśmiechałam się do niego radośnie. Tak ubóstwiałam go… On też wciąż patrzył na mnie. Delikatnie gładził moje blond włosy, upięte w kucyk. Również patrzył na mnie jak na ogromny skarb. Poczułam ciężar na sercu. To uczucie należało do  Ell! Zazdrość? Ale dlaczego? To mój brat! Czyżby ona go… kochała?
          Moje przemyślenia przerwało pozdrowienie rodzeństwa. Mała ja uśmiechała się promiennie do Rudej i machała energicznie ręką. Henry tylko uśmiechał się do przyjaciółki. „Moja” ręka podniosła się niepewnie i odpowiedziała na pozdrowienie. Jednak nie to mnie niecierpliwiło. Wiedziała co za chwilę ma nastąpić. Moje serce już podskakiwało z radości. Pierwsza podbiegła do „mnie” ja sama. To brzmi strasznie dziwnie… Kattie rzuciła mi się w ramiona. Poczułam jej ciepło. Co stało się z tym ufnym i beztroskim dzieckiem? Nie żyje… Odpowiedziałam sama sobie po chwili namysłu. Na koniec podszedł do nas mój braciszek i przytulił nas obie. Czy tak wygląda niebo? Nie chciałam tego kończyć! Poczułam jego ciepły oddech na skórze. Najwspanialszy moment w życiu to mało powiedziane. Nie tylko ja czułam się dobrze w ramionach Henry’ego. Ell też rozpływała się w rozkoszy. Jak mogłam nie zauważyć, że ona go kocha? Podobno byłam wyjątkowo mądrym dzieckiem. Widocznie przeceniałam swoją inteligencję. Miłą chwilę przerwały wyrzuty sumienia Rudej. Co ona takiego zrobiła? I dlaczego musiała mi przeszkadzać swoimi uczuciami akurat w tej chwili!
         To co dobre kończy się zbyt szybko. W końcu opuściłam ramiona mojego brata, choć marzyłam by znaleźć się tam z powrotem. Próbowałam ruszyć tym ciałem, lecz to tylko wspomnienie. Nic nie mogę uczynić.
         -Ell! Pozbieramy kwiaty?- spytała dawna ja, robiąc przy tym minę zbitego psa.
        -Oczywiście!- odkrzyknęłam i szybko chwyciłam małą siebie za dłoń i  ciągnęłam ją w głąb łąki.
        -A ty co tak się wleczesz braciszku!- krzyknęła moja młodsza wersja do Henry’ego.
        -Jak cię złapie Kate to pożałujesz!- odparł z udawaną wściekłością i zaczął nas gonić.
        Biegliśmy tak z dwie godziny. Raz łapała Ell, raz ja, a jeszcze kiedy indziej Henry. Ktoś by mógł powiedzieć, że powinnam się nudzić przez ten czas, jednak od ponad czterystu lat nie spędziłam tak przyjemnych chwil. Pełnych szczęścia. Nawet Ruda zapomniała o złych emocjach i zaczęła się bardzo dobrze bawić. Dobrą zabawę przerwał krzyk mojej matki, dobiegający zza pagórka.
         -Henry, Katherine natychmiast do domu!- tak brzmiało znienawidzone zdanie wypowiedziane przez panią Owen.
          Pamiętam ten dzień. Dopiero teraz sobie przypomniałam, że wcześniej bawiłam się z Ell. To ten moment. Za chwilę stracę brata, a potem całą rodzinę. Chciałam poruszyć ciałem Rudej. Pobiec za nimi. Uratować Henry’ego. Niestety Elizabeth wciąż stała. Mimo mojej rozpaczy Ell ignorowała mnie. W końcu to tylko wspomnienie. Nic nie mogę zrobić. Znów mogę tylko patrzeć na odchodzącego braciszka. Nasze ostatnie spotkanie… Pomachałam wesoło ręką, co odwzajemniło rodzeństwo. Gdybyśmy wiedzieli. Może lepiej wykorzystalibyśmy ostatnie chwilę. Teraz mogłam krzyczeć… I tak nikt nie słyszał mego rozpaczliwego wrzasku. Nie wiem po co Ruda mi to pokazała. Chciała bym cierpiała. Już wystarczająco zniszczyła mi życie! Nagle rozbłysnęło światło. Pojawiła się ogromna kula ognia, która parzyła delikatną skórę Ell. Już wiedziałam kto to jest i o dziwo Ruda też nie była zaskoczona. Jakby się spodziewała tej wizyty. Czy wyrzuty sumienia Ell były związane z Magdalene? O co tu chodzi? Nagle z kuli wyłoniła się demonica. Była w postaci bojowej. Jej włosy płonęły, w oczach były widoczne niebezpieczne ogniki. Ubrana była w długi, czarny, poszarpany płaszcz sięgający do stóp. Zawsze podziwiałam w Magdalene jedno… Jej płonące skrzydła. Bardzo piękne. W ręce dzierżyła miecz, który w tym momencie palił się. Jaką miałam satysfakcję, że należy teraz do mnie. Ten niezwykły miecz jest mój i kiedyś przeszyje nim jego byłą właścicielkę. Na pewno!
          Czułam strach Ell… oraz wstyd! Te uczucia po chwili zmieniły się w coś innego- zazdrość. Magdalene dokładnie wiedziała jak wykorzystywać ludzi. Tylko dlaczego osobiście przyszła do Ell, a nie wysłała swojego podwładnego? To było zaskakujące. Spojrzałam na demonice… Teraz na jej twarzy malował się sztuczny uśmiech, który sprawił, że jej oblicze złagodniało. Włosy w powolnym procesie zmieniły kolor na czarny, tak jak jej oczy. Skrzydła całkowicie zniknęły, a jej miecz znów stał się zwykłym kawałkiem metalu. Teraz wyglądała całkiem normalnie. Z wyjątkiem oczu, gdy tam zawiesiło się wzrok, miło się wrażenie, że bezdenna pustka tej wyjątkowej czerni zaraz cię wciągnie i już nigdy nie wypuści…
          -Dzień Dobry- powiedziałam cichutko, a raczej powiedziała Ell. Znów wróciły wyrzuty sumienia.
          -Dzień dobry dziecko… Nie bój się, robisz bardzo dobrze- uspokajała „mnie” Magdalene. Teraz dopiero zrozumiałam. Niemożliwe! Myśli Elizabeth! Jak mogła?
          -Zdradziłam ją!- rozpaczałam. Jak mogła? Teraz niech cierpi. Dobrze jej tak… Powinna cierpieć tak jak ja. Ale jeśli jest opętana? Cholera dlaczego nie jestem niczego pewna!
          -Pamiętasz co mi opowiadałaś. Traktowali cię z góry. Uważali, że są lepsi od ciebie. I do tego straciłaś adoratorów. Powiedzieć ci ile twoim rodzicom składano propozycji małżeńskich? Aż do czasu… Smarkula urosła i nagle szaleństwo! Wszyscy się od ciebie odwrócili i zaczęli podziwiać piękną Katherine Owen.  Jej matka może wybierać w książętach męża dla córki! Ma wszystko to co było twoje! Potrafiła ci się śmiać prosto w twarz! A co z jej bratem? Na pewno zauważyła, że się w nim podkochujesz i starała się go od ciebie odizolować. Ta mała, słodka dziewczyna powoli rujnuje ci życie!- wykrzyczała jednym tchem demonica.
          Krew zawrzała mi w żyłach. Gdybym mogła udusiłabym ją na miejscu. Jak śmiała! Niestety te słowa wystarczały. Poczucie winy zamieniło się w zazdrość. Magdalene miała kontrolę nad Ell. Zawiodłam się tylko na jednym. Dlaczego tak łatwo Ruda się poddała wpływowi demonicy? Dlaczego nie walczyła dłużej z mrokiem swojego serca? To zabolało najbardziej… Tak łatwo uwierzyła, że jej przyjaciółka chce zniszczyć jej życie.
          Nagle scena się zmieniła. Znalazłam się w całkiem innym miejscu. Była to przestrzeń, w której nie chciałam się znaleźć. Centrum Londynu. W dniu mojej egzekucji. Stałam wśród tłumu, obejmowana przez matkę Ell. Spoglądałam spokojnie na młodszą siebie. Cóż musiałam przyznać, że efekt mi wyszedł. Naprawdę patrząc na piętnastowieczną siebie miałam wrażenie, że jest całkiem obojętna na to co się dzieje. Tylko ja wtedy wiedziałam o swoich uczuciach. Ból, rozczarowanie, straciłam sens życia! Znów widziałam jak kat przywiązywał mnie do słupa. Miałam dumnie podniesioną głowę, gdy odczytywano wyrok. Nagle zobaczyłam moje spojrzenie utkwione na Ell. Nawet nie zauważyłam kiedy z oczu  pociekły mi łzy. Ruda żałowała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę co  zrobiła. Zaczęłam się wyrywać matce Ell, jednak ona trzymała mnie w żelaznym uścisku. Ruda chciała za wszelką cenę uratować przyjaciółkę. Pamiętam ten moment. Poczułam, że jednak będzie mnie ktoś żałował. Uśmiechnęłam się do Rudej. Nie wiedziałam, że ten gest aż tyle znaczył dla Ell. Poczuła coś w rodzaju wybaczenia, a z drugiej strony miała większe poczucie winy. Dziwne uczucie. Kat zapalił stos. To było okropne, wszystkie wspomnienia do mnie wróciły. Niewyobrażalny ból poparzonej wciąż to od nowa skóry. Nie chciałam o tym myśleć. Wsłuchałam się w Ell. Dalej wyrywałam się, a raczej ona z uścisku matki. Nic nie widziałam przez łzy. Usłyszałam jednak krzyk. Tak jedyny dźwięk, który wyszedł z moich ust tego dnia. Tylko raz… Taki przeraźliwy, pełen boleści i smutku wrzask i dźwięk palącego się drewna. Wszyscy zamilkli. Jakby przestali wierzyć w winę dziecka. Nagle rozbłysło dziwne światło. Bo czy światło może być czarne… Z pleców mojego dawnego ja wystrzeliły ogromne, czarne skrzydła. Uniosły moje bezwładne ciało do tej przedziwnej mocy… I zniknęłam. Ja… Ruda uśmiechnęła się na ten widok. Myślała, że jestem uratowana. Dopiero po chwili otrzeźwiała. Zdała sobie sprawę, że wysłała mnie do Ciemnej Strony. Uświadomiła sobie, że wysłała mnie do Piekła. Poczułam nowe łzy na policzkach. Ell płakała… Zawsze uważałam ją za bardzo silną. Córka łowcy… A teraz? Płakała… W pewnym sensie chciałam by cierpiała, by choć przez chwile poczuła ból i piekło na jakie mnie skazała. Jednak również jej współczuła. Mimo wszystko była moja przyjaciółką i nie chciałam jej łez. Zbyt ją kochałam… Nie potrafiłam jej nienawidzić.  Usłyszałam szmery. Mieszkańcy byli wzburzeni, a zarazem przestraszeni dzisiejszym zajściem. Tak teraz ludzie mieli potwierdzenie tego, że jestem istnym demonem.
          Nagle obraz zaczął się zamazywać. Znów zaczęłam spadać. Wracałam… Po chwili znów znalazłam się w swoim ciele. Popatrzyłam ze smutkiem na Rudą. Mimo jej przerażającego wyglądu, widziałam jej pełne poczucia winy oczy. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że już nie obwiniam jej. To nie była jej wina, że zaprzyjaźniła się z półdemonem. Trudno jest wyjść zwycięsko po pokusach Magdalene.  Zresztą Ell pomogła mi z pierwszą wskazówką. Jestem jej za to wdzięczna.
          - Przepraszam- wyszeptała z trudem swym chrapliwym głosem.
          - Wybaczam ci- zapewniłam z lekkim uśmiechem. Przynajmniej mam taką nadzieję, że wykrzywiłam usta w coś na kształt uśmiechu- Teraz powiedz mi co ci się stało? No wiesz… Jak umarłaś?
           Ell skrzywiła się. Chyba nie chciała o tym mówić, ale ja musiałam wiedzieć. Uśmiechnęła się do mnie blado i po dłuższej chwili zaczęła mówić:
          -Zabiłam się... Nie wytrzymałam poczucia winy- powiedziała ze smutkiem, patrząc na szczyt Fuji-san.
          Zapadła cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mogłam w to uwierzyć. Najsilniejsza osoba jaką znam, popełniła samobójstwo z mojego powodu… Dlaczego? Po jaką cholerę to zrobiła? Przecież to mi nic nie mogło pomóc! Mogła spełnić swoje marzenia, stać się żoną nawet księcia! Jak mogła zrobić coś tak głupiego!
          - Mówiłam ci kiedyś, że jesteś idiotką- prychnęłam. Nie umiałam inaczej zareagować. Co miałam powiedzieć, że jest mi przykro?!
          Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Chyba spodziewała się innych słów. Najdziwniejsza była jej późniejsza reakcja. Zaczęła się szczerze śmiać. Tak jak kiedyś. Radowała się tak tylko podczas naszych wspólnych zabaw. Po chwili jednak przestała.
          - To prawda, że się zmieniłaś- powiedziała poważnie.
          Miała rację… Z Kate, która wiecznie podziwiała swoja starszą koleżankę nie pozostało nic, oprócz imienia i nazwiska. Uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz i stało się coś okropnego. Jej postać zaczęła powoli znikać. Próbowałam ja złapać, ale ona szybkim gestem ręki pokazała, że mam się nie ruszać. Zrozumiałam… Wracała… Uzyskała przebaczenie, więc może iść do Nieba. Spróbowałam uśmiechnąć się, lecz nagle na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Odwróciłam się. W moją stronę nadlatywały tysiące strzał. Już wiedziałam kto mnie atakuje. Nie miałam szans się uratować. Za późno. Mogłam czekać tylko na śmierć. Zamknęłam oczy… Nie chciałam tego widzieć… Nagle poczułam pchnięcie. Upadłam na pień jakiegoś drzewa. Poczułam ból w boku. Trafiła mnie tam strzała. Wyjęłam ją szybkim ruchem i spojrzałam na mojego wybawcę. Przede mną stał, odwrócony do mnie tyłem Black. Osłaniał nas magiczną tarczą. Jednym pchnięciem sprawił, że strzały poleciały w kierunku napastnika. To była Aleksandra. Najmłodsza z Generałów i Władców. Jeszcze nie miałam okazji z nią walczyć. Atak ucichł, mimo to Black cały czas nas osłaniał. Podszedł do mnie żwawym krokiem. Cholera! Black uratował mi życie! Nie cierpię mieć długów, a zwłaszcza u takich ludzi jak on. O dziwo zaczął ściągać koszulę. O co mu chodziło?! To nie pora na jego żenujące zachowanie. Ku mojemu zdziwieniu przyłożył mi materiał do boku. Chciał zatamować krwawienie. Mimo to popatrzyłam na niego podejrzliwie.
          - Czego się spodziewałaś?- zapytał ze śmiechem, potem jakby popatrzył na mnie ze zrozumieniem i ciągnął dalej- Może później, ale na razie wykrwawiasz się- posłał mi kpiący uśmiech.
          -Zboczony debil!- krzyknęłam wściekła. Zachowywał się jak palant.
          - Uważaj na słowa Kate. Pamiętaj, że masz u mnie dług- powiedział, puszczając mi oko.
          - Raczej nie… To ja cały czas powstrzymuje się przed wybiciem ci zębów- powiedziałam z przesłodzonym uśmiechem- A poza tym nie nazywaj mnie Kate!- krzyknęłam, dając mu pięścią w twarz. Po chwili jednak żałowałam tego ruchu, bo moja rana zaczęła znów mocnej krwawić. Nie mogłam powstrzymać lekkiego skrzywienia twarzy z bólu. Black chyba to zauważył. Bez zbędnych pytań wziął mnie na ręce. Oczywiście zaczęłam się wyrywać. Niestety spowodowało to większy ból.
          - Nie ruszaj się choć przez chwilę! Dostałaś platynowym ostrzem! Nie zagoi się tak szy…
          - Nie mędrkuj tak! Nie jestem głupia! Zauważyłam, że to platyna!- przerwałam mu wściekła.
          Traktował mnie jak niemądrą dziewczynkę. Przestałam się jednak ruszać. Chciałam by proces gojenia rozpoczął się jak najszybciej. Spokoju nie dawał mi tylko jeden fakt… Miałam dług u Blacka. Czy mogę mu ufać? Nie! Możliwe, że chciał zdobyć moje zaufanie, a potem skarze mnie na Mary! Ale dlaczego mnie nie dał teraz zabić? Jakby współpracował z demonami to przecież… Nie! Potrzebuje tłumacza mapy, chce wzbudzić moje zaufanie, a potem mnie wydać jak już pomogę Czarnej Stronie! Nie dam się wykiwać! Nikomu nigdy nie zaufam! Martwi mnie jeszcze jedno… Nie jestem pewna, ale chyba widział zmianę moich oczu po pojedynku z Jeanne. Coś podejrzewa. Cholera! Coraz słabiej panuje nad sobą! To nie może stać się teraz! Muszę wytrzymać!
          - Dlaczego byłaś tak rozkojarzona? Prawie dałaś się zabić- spytał po chwili milczenia.
          - W odróżnieniu od was myślałam i rozwiązałam pierwszą zagadkę!- powiedziałam z tryumfem.

          Spojrzał na mnie zdziwiony. Jego oczy próbowały odczytać moje myśli. Oczywiście nie pozwoliłam mu wejść do mojej głowy. Uśmiechnął się tylko do mnie. I ruszył ku naszemu obozowi.
***
A tak wyobrażam sobie Ell za życia...

niedziela, 18 maja 2014

4.,,Tysiąc razy powtórzone kłamstwo za tysiąc pierwszym staje się prawdą”


Przepraszam za opóźnienia... Teraz już na serio... Notki będą pojawiać się raz na miesiąc, ale postaram się by były dłuższe...
W tym rozdziale zawarłam pewne przesłanie dla siebie i innych...
Przepraszam za zmiany czcionki podczas czytania, nie umiem nad tym zapanować...
Miłego czytania....
***
   20 luty 2014r. okolice Tokio (Japonia)
  Katherine siedziała cicho na tylnim siedzeniu mojego samochodu. Bawiła się mieczem, który zdobyła podczas ostatniej walki. Była całkowicie nieobecna. W tym momencie nie próbowałem jej nawet po wkurzać, ale… O co chodzi Mary? Czyżby naprawdę były siostrami?  Czy to w ogóle możliwe? Z drugiej strony ze słów tego rozkapryszonego bachora wynikało, że Katherine należała do ich rodziny. Czy to było możliwe? Z drugiej strony kompletnie nic nie wiedzieliśmy o łowczyni? Znaliśmy tylko imię i jej marzenie… Koniec wszystkich demonów…
-Gdzie teraz jedziemy?- spytał John.
-Wy zostawiacie mnie tu- powiedziała spokojnie.
     Odwróciliśmy się do niej. Byliśmy po środku jakiegoś lasu, a ona chce stąd wyjść? Co jej znowu odbiło?
-Muszę powtórzyć japońskim łowcą parę zasad i wyjawić im mój plan- powiedziała poważnie, kładąc nacisk na słowo zasady- Wróćcie dokładnie za godzinę w to miejsce- rozkazała tonem, nie tolerującym sprzeciwu- Jeśli spróbujecie mnie śledzić- zaczęła i na chwilę urwała z przerażającym uśmiechem- Zresztą nie uda wam się to- skończyła z satysfakcją i pośpiesznie opuściła samochód, ginąc gdzieś wśród drzew.
     Ruszyłem z piskiem opon. Wkurza mnie to wszystko. Traktuje nas jak zabawki! Gdyby nie Ona nie robiłbym tego! Co wygaduje? Jestem debilem, przejmującym się jakimiś snami. Ona pewnie nawet nie istnieje! Spojrzałem na śpiącego Johna, wyglądał na zmartwionego. Jaki on ma cel w tym wszystkim? Sam nie wiem…
     Jadąc bez celu z zawrotną prędkością. Zobaczyłem stojącą na środku drogi kobietę. Nie zdążyłem wyhamować, to było nie możliwe. Skręciłem w bok.  Jej twarz mignęła mi przed oczami. Niemożliwe!
Ursa ( Stany Zjednoczone), lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte
     Ursa to mała wieś… Do dziś zamieszkuje ją niespełna 600 osób. Tak niewielu ludzi, a potrafiło zniszczyć całkowicie życie młodej Metyski. Codziennie dowiadywała się jak to jest być niesłusznie oskarżanym.  "O wiele trudniej jest sądzić samego siebie niż bliźniego"- słowa z ,, Małego Księcia” wciąż były głęboko w jej sercu. Rozumiała jak ludzie traktują odmienność… Boją się jej, niszczą…
     Historia ta zaczyna się, gdy dziewczynka znalazła się pod drzwiami pewnej kobiety. Niemowlę, porzucone na pastwę losu, z malutką karteczką : „Isabelle ona mnie ściga, nie ucieknę… Zabije mnie przy najbliższej okazji. Nie dam rady jej ocalić. Proszę zaopiekuj się nią. Twój brat Adam…” Kobieta przygarnęła dziecko z radością, do czasu, tak do czasu…
     Gdy dziewczynka miała zaledwie pięć lat wyszły na jaw jej niezwykłe zdolności. Znała ludzkie zamiary, wiedziała, że człowiek jest dobry czy zły, ludzkie myśli były dla niej otwartą księgą. Na początku było to sensacją, ludzie schodzili się by dziewczynka powiedziała jacy są, by potem pochwalić się sąsiadom… hmm… swoimi zaletami? Dziecko było jednak nad wyraz szczere… Mówiło to co było niewygodne dla ludzi. Nazwano je Demonem…
     Od tej pory życie dziewczynki było istnym koszmarem… W szkole, domu, w pracy nie miała życia. Wytykano ją palcami, grożono spaleniem na stosie, więzieniem. Za co? Za prawdę? Dlaczego ludzie tak bardzo chcą usłyszeć co o nich sadzimy, a jak ją usłyszą są wściekli? Dlaczego?!
     Jedyne jej oparcie było w starym kościele, chodziła tam codziennie, ku zdziwieniu dewotek, które uznały ją za Dziecko Szatana. Jednak szybko znalazły wytłumaczenie tego zjawiska… Nie szanuje świętego miejsca! Robi to specjalnie, by  wprowadzić do Kościoła demona! Ona przychodziła tu porozmawiać z Bogiem i starym pastorem. On jedyny ją zawsze wysłuchaj i był dla niej wsparciem. Bronił jej… ale ludzie i tak wiedzą swoje… Uznali mężczyznę za „naiwnego i uległego”.
     Słyszeliście może kiedyś powiedzenie: ,,Tysiąc razy powtórzone kłamstwo za tysiąc pierwszym staje się prawdą” Tak też stało się z ta młodą kobietą o imieniu Jeanne… Pastor zmarł i już nikt nie wykazał dla niej współczucia. Demony jej własnej duszy zaczęły ją przytłaczać. Przestała kontrolować moce. Najmniejszy kontakt z innym człowiekiem kończył się lawiną cudzych emocji w jej sercu. Jej niewinna dusza umierała w męczarniach. Przytłoczona kłopotami swoimi i innych, przestała wychodzić z domu. Zaszyła się w swoim małym pokoju. Otrącona nawet przez ciotkę, która czekała tylko jak dziewczyna stanie się pełnoletnia i opuści jej dom.
      Jeanne jednak znalazła przyjaciela… Myślała, że oszalała. Nie możliwe, by go widziała, bo… On pojawił się w jej lustrze. Przystojny mężczyzna, może trzy lata starszy od niej. Jednak był inny. Jego wzrok był pełen zawiści, jego czarne włosy z czerwonymi końcówkami sięgały mu do połowy szyi. Jego rysy twarzy sprawiały, że wyglądał jak śliczny posąg. Idealny… Przedstawił się jako Shin… Zapewnił ją, że są tacy sami… Potężni, stworzeni do nienawiści. Jego zdaniem, nie dało się zmienić ich natury, dlatego wszyscy jej tak nienawidzą. Dusza dziewczyny umarła… Zabił ją. Zabrał jej niewinność i łagodność. Od tak… Jej oczy z pięknych czekoladowych stały się czarne, zimne… Tak ludzie potrafią zniszczyć człowieka. Tak nieprawda zabija ludzi… Shin stał się jej przyjacielem. Nie wiedziała, że był podłym demonem, żerującym na jej niezwykle czystą duszę.
20 luty 2014 r. okolice Tokio (Japonia)
      Zwinnym ruchem ręki przekręciłem kierownicę. Samochód uderzył w drzewo, ale coś zamortyzowało uderzenie. Jakbyśmy wylądowali na poduszkach. Nie możliwe! Czy to mogła być naprawdę ona! Szybko wybiegłem z auta, trzaskając drzwiami. Cholera! Przede mną stała śliczna Metyska o czekoladowych oczach i długich, falowanych, czarnych włosach spiętych w kucyka. Miała delikatne rysy twarzy i pełne, malinowe usta wykrzywione w wymuszonym uśmiechu. Ubrana była w czerwoną, prostą tunikę i podarte dżinsy. Przy jej pasku połyskiwał w słońcu pistolet… Desert Eagle*… Typowy pistolet używany przez łowców… Na kilometr wyczuwał w nich platynowe kule. Kolejna Łowczyni… Ale po co niby ratowała im życie i jak? Jedynym wytłumaczeniem… nie… ona musi być… czarownicą. Odgarnęła włosy za ucho… Nie! Niemożliwe! Tak samo robiła ona, identyczny ruch ręką. Wygląd, zachowanie, moc… Jednak… ona powinna być już babcią, a nie nastolatką…
-Jeanne- szepnąłem do kobiety, ona uśmiechnęła się lekko.
-Nie Alan… Jeanne nie żyje, zostawiłeś ja tam samą na śmierć. Jak zwykle ratowałeś własną dupę! Mam na imię Ami Usui- przedstawiła się grzecznie, w jej głosie była dosłyszalna nutka zawodu.
***
      Katherine z hukiem otworzyła drzwi do ogromnej sali i usiadła na wyznaczonym miejscu. Popatrzyła z wyższością na zebranych łowców. Oni pochylali głowy na jej widok.
-Jak raporty?- spytała z lekką niecierpliwością.
-Dwanaście demonów, w tym jeden zdołał uciec- powiedziała roztrzęsiona blondynka.
     Ta łowczyni nie pasowała do tego grona. Wyglądała jak typowa lalka Barbie. Długie falowane włosy, niebieskie oczy, idealna figura i piękne nogi to wszystko eksponowała mała czarna i wyrazisty makijaż.
-Jak to jeden uciekł?- zapytała bez emocji Katherine.
     To był chyba najbardziej przerażający ton. Czuło się jakby się rozmawiało ze zmarłym. Jakby była pozbawiona duszy. Zmarszczyła czoło, dosłownie na parę sekund. Rozejrzała się po zebranych. Nagle głośno westchnęła.
- Jesteście do niczego- powiedziała z rezygnacją.
     Ze swojego miejsca poderwała się Kaito… Ten, który jako jedyny wyrażał własne zdanie. Był wściekły. Katherine ogarnęło rozczarowanie. Ich emocje… można było z nich czytać z jak otwartej księgi. Chłopak chciał coś powiedzieć. Kobieta jedynie podniosła rękę w celu  uciszenia łowców. Jakiś starszy człowiek gestem ręki kazał się uciszyć młodzieńcowi. Chłopak usiadł z rezygnacją. Katherine odgarnęła włosy i przemówiła.
-Mam dobre wieści… Mam mapę do Anielskich Wrót, jednak niepokoi mnie fakt, że mam ją dzięki dwóm półdemonom- powiedziała, a na sali zapanował hałas- Spokój!- krzyknęła łowczyni, wszyscy zamilkli i spojrzeli na Owen- Najprawdopodobniej to pułapka, ale nie ma wyjścia. Muszę zaryzykować. Zbliża się Apokalipsa- skończyła.
     W pokoju zapadła długa cisza. Łowcy zdawali sobie sprawę, że sprawa jest niebezpieczna, ale że grozi im Koniec Świata? Spojrzeli z trwogą na spokojną przywódczynię. Wszyscy ją podziwiali. Tak ryzykowała. Grozi jej śmierć, a zachowuje powagę.
-Chciałam powtórzyć regulamin… Wyjawienie mojego nazwiska , danych z tych spotkań grozi tak ja zawsze…- zaczęła, zapadła głucha cisza-  Śmiercią- wymówiła ten wyraz z nutką zadowolenia- Wyjawiam moje imię i nazwisko moim współpracownikom, by choć trochę mi zaufali. By nie wyszły nie porozumienia typu, że jestem w połowie demonem i powinniście mnie zabić. Chcę by choć była pomiędzy nami nić zaufania. Jednak jestem surowa… Chronię swoje życie. Demony marzą o mojej śmierci- powiedziawszy to wstała i udała się bez słowa do wyjścia. Ludzie pochylili głowy, w tym momencie zastanawiali się, czy nigdzie nie wypowiedzieli przez przypadek nazwiska łowczyni.
***
-Jeanne co ty wyrabiasz! Masz zamiar się mścić! Jak widać żyjesz!- wyrzuciłem z siebie- Poza tym coś ty myślała… że dam się zabić… Powinnaś nie ufać obcym… Zwłaszcza demonom! Nie rozumiesz, że z natury jestem egoistą! Powinnaś robić swoje i odwalić się ode mnie! Zresztą widzę, że przystąpiłaś do łowców. Mała biedna Jeanne. Samotna dziewczynka, która przystaje z tymi którzy się nad nią litują- wysyczałem.
      Tak sprawiałem jej ból. Nie chciałem tego, ale nie mogę okazać słabość… Cholerna duma demona. Jednak ona też zraniła mnie. Myślałem, że się domyśli dlaczego ją zostawiłem, a ona… Uwierzyła ślepo łowcą! Jakby byli święci! Ja nie będę się tłumaczyć… Mam to w dup… dlaczego nie jestem w stanie tak pomyśleć. Do cholery dlaczego! Dlaczego mi na niej zależy! W mojej głowie rozległ się cichy szept. Ona była twoją jedyną rodziną… Siostrą… Cholera!  Spojrzałem na Johna . Patrzył dziwnie na Jeanne. Z niedowierzeniem? Czyżby ją znał? O co tu do cholery chodzi!
     Nie zdążyłem wszystkiego przemyśleć, gdy rozwścieczona dziewczyna rzuciła się na mnie. Szybkim ruchem złapałem ją za nadgarstki i przygwoździłem do samochodu. Popatrzyła na mnie z nienawiścią. Zabolało… Zwłaszcza, że nie zasłużyłem na jej pełne pogardy spojrzenie. John podszedł bardzo spokojnie do dziewczyny, łapiąc ją w pasie, i odciągając ode mnie.
-Nie ma co brudzić rączek tym paskudztwem- powiedział do niej mile blondyn.
     Myślałem, że go uduszę! Taki z niego kozak! Pogadamy sobie… Nie cierpię tego głupca! Osiłek bez mózgu! Jednak ona uspokoiła się i lekko uśmiechnęła do niego. Co on ma w sobie, że laski tak na niego lecą… Bo jest miły? W sumie ja tez nie mam na co narzekać. John mówi, że to moja wina. Podobno jestem niemiły i dlatego odpycham dziewczyny.  Bzdura!
-Ami, tak? Piękne imię dla pięknej dziewczyny- spytał, posyłając jej zawadiacki uśmiech.
     Jeanne zmieszała się lekko. Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec.
     Nagle zza drzew wyłoniła się postać… Poczułem demoniczną aurę. O kurde! Całkowicie zapomniałem o tej Wrednej Małpie! Mieliśmy po nią wrócić. Ona podeszła jakby nigdy nic, w ręku trzymając tabliczkę czekolady. Jak zwykle je, opycha się słodyczami. Potem zacznie to popijać wódką… Zawsze to samo. Odgarnąłem włosy z czoła i lekko westchnąłem. Kate przeszyła podejrzliwym wzrokiem Jeanne. Na jej czole pojawiły się zmarszczki, które przejawiały jej gniew. Metyska popatrzyła w jej stronę. Wyczuła jej demoniczną aurę. Półdemonica zaś odkryła, że ta druga jest łowcą. Ich aury były wręcz widoczne gołym okiem. Kate patrzyła lekceważąco, w sumie na podwładną. A Jeanne zdawała się nie wiedzieć z kim ma do czynienia? Czyżby nie wiedziała jak wygląda ich potężna przywódczyni? Chyba nie… Metyska piorunowała ją wzrokiem.
- Dobrze wyglądasz Jeanne, twój ojciec byłby z ciebie dumny… Wyrosłaś na potężnego łowcę- powiedziała bez wyrazu Wredna Małpa. Ona ją zna? Nie to niemożliwe… Musiała mieć jakiś kontakt z jej ojcem.
-Skąd go znasz? Może go sama zabiłaś?!- wykrzyczała Metyska.
     Ściskała pięści. Zawsze tak robiła, gdy próbowała powstrzymać łzy. Nic się nie zmieniło. Dalej robi jej się przykro na samo wspomnienie rodziców. Może dlatego się tak dogadywali. Oboje nigdy ich nie poznali. Oboje nie wiedzieli kim są.
-Współpracowałam z nim… Nie sadziłam, że opanujesz tak doskonale magię… Zaklęcie spowalniające starzenie jest strasznie trudne- odpowiedziała obojętnie na jej wyrzuty, po czym zmieniła temat.
     Chyba oboje byliśmy pod wrażeniem jej umiejętności magicznych. Co było najdziwniejsza ta dobra dziewczyna… delikatna, wrażliwa, użyła czarnej magii! Biała magia wyklucza mieszanie się w kwestie natury, czym z pewnością jest wpływanie na wiek. Jeśli używa non stop czarnej magii może być niepokonana… Co ja pieprze! Taka jest prawda, że jeśli użyła czarno magicznego zaklęcia to już nie może używać białej magii! Jest mega silna!
-Plugawy demon nie będzie mi wmawiał głupstw!- wykrzyczała Jeanne i nie pytając o nic więcej szybkim ruchem ręki wyjęła pistolet.
     Wycelowała platynową kulę w kierunku Kate. Ona od niechcenia cofnęła się. Oczy demonicznej  łowczyni zabłyszczały. To był specyficzny błysk. Pojawiał się tylko w dwóch sytuacjach:
a)     Jak jadła czekoladę.
b)    Jak ogarniał ją duch walki.
     Teraz sprawdzał się wariant b. Dziewczyna chciała przetestować nową broń. Zwinnym ruchem wyjęła z pochwy miecz Magdalene. Nazywał się Ardens Furor. Mało oryginalne. W dosłownym tłumaczeniu oznacza to po prostu Płonąca Furia. Ta niezwykła katana była o tyle niesamowita, o ile osoba, która ja używała nie musiała znać magii i zaklęć by miecz pochłonął ogień. Trzeba było sobie to tylko wyobrazić. Dosłownie na ułamek sekundy na czole Jeanne pojawiła się zmarszczka zmartwienia. Katherine uśmiechnęła się pogardliwie. Nie atakowała. Czekała na ruch przeciwniczki. Nie było żartów… Nawet ta głupia żmija pod maską obojętności, skrywa strach… Na pewno… Ona nie używa magii… Jej siła wzięła się z długoletnich treningów. Przez tyle wieków chciała zapomnieć kim jest naprawdę. Niestety platynowe kule mogą zakończyć jej karierę. Ta kobieta chyba przyciąga kłopoty.
-Nie wtrącajcie się!- syknęła Kate- Nic jej nie zrobię- zapewniła.
-Oczywiście, że mi nic nie zrobisz… Nie zdążysz- odparła czarownica i zaśmiała się szyderczo.
     Katherine nie odpowiedziała… Uśmiechnęła się tylko. Dziwnym uśmiechem… tajemniczym. W ogóle wyglądała inaczej. Stojąc na wielkiej skale wiatr targał jej długie, czarne włosy. Skórzane, czarne ubranie sprawiało, że wyglądała niezwykle groźnie. Płonący miecz buchał coraz większym płomieniem, który odbijał się w jej oczach. Nie miała okularów przeciwsłonecznych, więc w pełni widziałem jej oczy. Zawsze jedno piękne zielone… teraz wręcz jaskrawe, a drugie przerażająco ciemne. Wyglądała potężnie i władczo… Niczym bogini wojny… Jeszcze ten tajemniczy uśmiech. Nie miałem zamiaru się wtrącać. Ciekawiła mnie ta walka jak cholera! W tym momencie przestałem się bać o łowczynię. Jeszcze raz spojrzałem na jej oczy. Momentalnie zielone oko zabłyszczało na czarno… Niemożliwe! Musiało mi się wydawać. John chciał podejść do kobiet. Widziałem w jego spojrzeniu zachwyt nad Katherine i zaciekawienie Jeanne. Złapałem go za ramię. Spojrzałem mu w oczy. Przesłałem myśl: „Spróbuj się wtrącić, a połamie ci kości, zapowiada się dobre widowisko. Katherine jej nie skrzywdzi…” Szybko dostałem odpowiedz:  „A co z Katherine?” Złapałem się za głowę, co on się tak martwi o tą Żmiję… w sumie ślicz… Ugryzłem się w język, co ja odpierdzielam: „Ta Żmija przeżyła setki lat, przeżyje kolejną godzinę”. Przekazałem mu uśmiechając się złośliwie.
     Jeanne zaatakowała. Szybkim ruchem wyjęła kolejną spluwę i z precyzją zaczęła strzelać. Kula za kulą… Katherine uśmiechnęła się tylko i zaczęła odpijać mieczem pociski. W oczach jej przeciwniczki pojawiły się iskry. Zaczęła szeptać zaklęcie. Owinęła ją czarna poświata. Tak używała czarnej magii. Pociski podniosły się z ziemi, „nasączone” jej zaklęciem. Tak… To było zaklęcie celu. Kule będą działać dopóki nie dopadną ofiary! Cholera… Jeanne uśmiechnęła się triumfująco. Żmija zachowała powagę… Ciekawe czy rozumiała powagę sytuacji. Coś mi mówi, że tak… ale… Kule leciały wprost na nią. Ona stała… Nie poruszała się. Wariatka! Ona chce tak zginą. Nagle uniosła miecz… Buchnął płomień. Mimo, że miecz był zaklęty to na jej rękach pojawiły się bąble od poparzenia. Cholerny ból. Goi się i zaczyna od nowa parzyć… Chyba rozumiem… Ona wznieca ogień  o temperaturze topnienia platyny. Czy jej się uda? Cholera! Jeśli teraz zginie mamy z Johnem przerąbane. Kule topnieją! Udało jej się… Katherine puszcza miecz, który momentalnie gaśnie… Zwinnym ruchem odczepia nóż od paska. Podbiega do oślepionej ogniem Jeanne i przykłada jej bron do gardła. Otworzyła umysł. Obrazy… Jej jako łowcy… Krew, trupy i ona stojąca na stosie demonów. Koło niej stoi… jakiś mężczyzna. To zapewne ojciec Jeanne. Pamiętał to wydarzenie. Zaraz po wojnie odbyła się egzekucja wszystkich demonów, które przyczyniły się do wybuchu tej masakry. Istna rzeź… Nikt nie miał litości… Na szczęście zdołałem uciec. Nie żebym był za coś odpowiedzialny… Ja tylko transportuje broń.
     Czarownica wstaje chwiejnym krokiem. Uklęka na jedno kolano i schyla głowę.
-Jestem gotowa na karę Katherine- sensei. Wielka przywódczyni łowców- mówi ochrypniętym tonem.
- Nie mam zamiaru cię karać, ale pakuj się, idziesz z nami czarownico… I lepiej dogadaj się z Blackiem. Nie chce byście się pozabijali- powiedziała lekceważącym tonem Katherine- I następnym razem przychodź na zebrania łowców!- skończyła obdarzając ją pogardliwym uśmiechem.
     Tak jak się spodziewałem jej dłonie nie zagoiły się całkowicie. Pozostały czerwone ślady…  W ogóle co ja się przejmuje! To Katherine! Do diabła z nią! Coś nie tak… Zwyciężczyni pojedynku złapała się za brzuch. Łapczywie nabierała powietrza. Obok niej stał już John. Lekko podtrzymywał kobietę. Ona jednak szybko go odepchnęła. Przez moment… dosłownie ułamek sekundy… widziałem jak jej zielone oko stało się czarne… Potem… Niemożliwe! Jej oczy… Jej tęczówki i źrenice zniknęły… Pustka …biel…  Jak u Mary… Nagle wszystko wróciło do normy… Czy mi się wydawało? Jaką tajemnice skrywa Katherine? Dlaczego do cholery nic o niej nie wiem, mimo że jest najbardziej znanym łowcą na świecie?!
-Idę się przejść! Wrócę za godzinę! Rozbijcie tu obóz… Dla naszego bezpieczeństwa lepiej się nie meldujmy w żadnych hotelach…- powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu i zniknęła wśród drzew.
     Popatrzyłem na Jeanne. Była szczęśliwa mogąc być przy swojej „idolce”. Zauważyła mój wzrok. Posłała mi pełne nienawiści spojrzenie. Chciałbym jej wszystko wytłumaczyć… Fala wspomnień wróciła do mnie ze zdwojoną siłą.
 Ursa ( Stany Zjednoczone), 22 IX 1963 r.
      Kurde co za wiocha! Ciekawe co Shin robi na takim zadupiu… Jakaś wartościowa dusza do zgarnięcia… a może jakaś odskocznia od Caroline… albo Magdalene… Sam już nie wiem z obiema był w dość niedługim czasie.
     Udałem się pod wskazany adres. Bez pukania udałem się w górę po schodach. Dom był pusty, otwarte drzwi… Wyczułem tylko energię dwóch osób… Jedną przesiąkniętą mrokiem, a drugą zniekształconą… Pełną nienawiści, jednak z niej wydobywały się pojedyncze promienie. Ta dusza walczy… Już wiem dlaczego mu na niej tak zależy. Silna osobowość, potęga… Czarownica. Wchodzę do pokoju. Pierwsze co widzę to siedzącą na podłodze dziewczynę… Piękną Metyskę o pięknych czarnych włosach. Wpatrzona jest w lustro. Gładzi delikatnie jego ramy z ogromną czułością. Tak… Zwierciadło nafaszerowane jest czarną magią. Odbijają się w nim oczy dziewczyny… Czarne, ale nie pozbawione jeszcze całkowicie blasku. Nagle w miejscu odbicia kobiety pojawia się ten plugawy demon. Uśmiecha się do mnie „serdecznie”. Stary sługa Mary i realizator jej zachcianek. Choć ostatni słyszałem zaczynał do tej łowczyni. Katherine… Ciekawa osoba, trudno się o niej czegokolwiek dowiedzieć. W każdym bądź razie ich „randka” skończyła się tym, że Mary ocaliła mu życie. Szkoda, że ta gówniara musiała się wtrącić.
-Witaj przyjacielu! Poznaj Jeanne… Odwróć się kochana i powitaj grzecznie gościa- powiedział z udawaną radością Shin, wychodząc z lustra.
     Metyska powstała i popatrzyła na mnie niepewnie. Zrobiła jeden krok, ale nie wyciągnęła ręki. Popatrzyła na mnie ze strachem.
-Nie bój się kochana! Alan nic ci nie zrobi. On jest taki jak my. Nie nienawidzi cię- powiedział spokojnie, jak do dziecka demon.
     Po tych słowach dziewczyna podała mi pewnie rękę. Odwzajemniłem delikatnie uścisk. Shin miał ją w swojej garści. Szkoda mi jej. Wykorzystał jej słabość przeciwko niej.
-Witaj Shin! Nie jesteśmy przyjaciółmi! Nie udawaj, że jest inaczej… Mam to co chciałeś! Teraz żądam zapłaty!- powiedziałem stanowczo demonowi. Nie lubię jak robi się ze mnie żarty.
-Ty jak zwykle w gorącej wody kąpany Alanie! Nic się nie zmieniłeś przez ten wiek.
     Ścisnąłem pięści… Z chęcią rzuciłbym się na tego padalca! Niestety może byłem i impulsywny, ale zawsze też rozsądny… Nie szukam kłopotów… Niektórzy uważają mnie za oszusta i zdrajcę, a nie zdają sobie sprawy, że to ja żyję, a oni znikają po paru dekadach… zapomniani… Spojrzałem na Metyskę… Nie wiem dlaczego, ale wydaje się być mi taka bliska. Jakbyśmy się znali… Widzę to w jej oczach, ostanie iskry w czarnej otchłani błyszczą się samotnie. Tylko dlaczego dziewczyna, która jest tak piękna miała by czuć się samotna i niekochana? Dlaczego wylądowała w łapach demona? Czy byłaby w stanie rozszyfrować moje sny? Nie, nie o czym ja do cholery myślę! Muszę skupić się na pracy. Ale… może…
-Alanie mógłbyś wpierw pokazać mi owy artefakt. Potem omówimy cenę- powiedział demon, uśmiechając się złośliwie.
     Bez słowa otworzyłem czarną walizkę. W niej ukazał się niezwykły miecz… Odpowiadał on mocy Shina. Platynowe ostrze, zakończone diamentową rękojeścią. Podobno wykuty przez same upadłe anioły, tak jak miecz Magdalene. Niezniszczalny i potężny…
-Czuję jego moc powietrza… Tak to najprawdziwszy Nere abyssum… Wirująca otchłan… Nie pytam skąd go wziąłeś, bo pewnie i tak nie zdradzisz… ale dobra robota. Czego za niego pragniesz?
-Tej kobiety- powiedziałem wskazując na brunetkę.
20 luty 2014 r. okolice Tokio (Japonia)
     Leżeliśmy w śpiworach przy ognisku. Jeanne spała… Była zbyt wykończona walką, pewnie jutro zaczną się wyrzuty z jej strony. Katherine dalej nie było… Co ona robi? O co chodzi z tymi oczami? Może Żmije coś zjadło w lesie, w sumie byłby święty spokój.
-Psst… Alan… Myślisz, że wszystko z nią w porządku?- spytał blondyn. Co on się taki troskliwy zrobił?
-Żmijki nie znasz… Zaraz wróci… Obudzi nas wszystkich i każe nie spać tylko no nie wiem… stróżować!
-A właśnie nie powinna jedna osoba stać na czatach?
-Nie martw się nałożyłem na obóz wszelkie zaklęcia ochronne- odpowiedziałem na pytanie Johna i przewróciłem się na drugi bok.
***
     Podchodzi do mnie kobieta. Długie blond loki tańczą na wietrze, a biała, długa sukienka lekko unosi się pod wpływem żywiołu. Stoi do mnie tyłem. Nie widzę jej twarzy, mimo to wiem, że szuka kogoś gorączkowo. Nagle słyszę jej delikatny i dźwięczny głos:
-Proszę znajdź ją… Ocal!
     W mojej głowie rozbrzmiewają te słowa wciąż i wciąż tworząc melodię. Przeklętą muzykę. Kobieta znika na jej miejscu widzę ogromną salę tronową. To Ciemna Strona… Znów ta kobieta… Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Znów stoi tyłem. Tym razem ubrana w czarną suknię, a jej długie blond włosy spływają aż do kolan. Odwraca się… Widzę piękną twarz… ale jej oczy… Puste! Dlaczego mam przeczucie, że to nie kobieta z poprzedniej wizji? Tylko osoba, którą mam ocalić?
***
     Znów budzi mnie ten przeklęty sen. Cholera… O co w nim do cholery chodzi? Prześladuje mnie od wieków… Od wieków ten sam, niezmienny…
     Nadchodzi Katherine… Ciekawe gdzie się podziewała. Z jej ramienia cieknie krew. Jednak to nie jest zwykłe przecięcie. Nie goi się… Platyna! Czyżby ślad po walce? Żmija już zauważyła, że nie śpię. Wstaję… Co ja do cholery robię? Biorę apteczkę Jeanne i biorę bandaż. Co ja się taki troskliwy robię? Żmija chyba zaczaiła co chcę zrobić.
-Co ty robisz? To nic takiego- syczy na mnie wściekła.
-Co pani łowczyni tysiąclecia boi się bandaży. No wiem mumie i tak dalej- zakpiłem z niej. Jest taka wkurzająca.
     Dziewczyna zamilkła i ścisnęła pięści. Podwinęła rękaw. Moim oczom ukazało się wiele blizn, w tym ta szrama. Obwinąłem parę razy i mocno zawiązałem. Kurczę, dawno  nic nie opatrywałem.
- Powiesz jej prawdę?- spytała Katherine. Jej wypowiedzenie było pozbawione emocji.
-Czego?- spytałem głupio, zapewne chodzi jej o Jeanne.
-Nie chcę tu waszych kłótni. Wiem dlaczego ją wtedy zostawiłeś. Niestety ona jest całkowicie oszukana przez łowców. Nie musisz nic jej mówić… Możesz przekazać jej sen. Twoje wspomnienia…- zasugerowała beznamiętnie i odeszła w stronę ognia.
     Miała rację… Muszę jej powiedzieć jak było. Jak to zabrzmiało, przyznałem Żmii rację… Mam przed oczami tamten dzień. Takie proste zaklęcie…
Chicago ( Stany Zjednoczone), 26 IV 1965 r.
     Byli ze sobą już dwa lata. Ona Jeanne… jego przyjaciółka, siostra, jedyna rodzina. Osoba, dla której zrobiłby wszystko. Poświęciłby życie. Tak jak on nie znała rodziny, wychowała się samotnie w przekonaniu, że jest czystym złem. Oboje nie wiedzieli kim są. Jest tylko jedna ważna różnica pomiędzy nimi. Ona dobra czarownica, ja zły demon… To ona zapanowała nad mym mrokiem. Skazałem ją na cierpienie. Naprawdę jestem egoistą.
-Znalazłam nowe zaklęcie! Może ono będzie odpowiedzią na twoje sny!-  powiedziała podekscytowana Jeanne.
     Siedzieliśmy właśnie w moim czarnym BMW. Wyjeżdżaliśmy z centrum Chicago. Zmierzaliśmy na lotnisko. Chcieliśmy wyjechać do Europy. Ona starła mi pomóc w odnalezieniu rodziny, a raczej informacji o niej, oraz w zrozumieniu snu. Ja szukałem jej ojca…
     Przystanęliśmy w małej restauracji. Chcieliśmy coś jeszcze zjeść przed lotem. Poczułem łamane zaklęcie zabezpieczające… Łowcy… Tylko nie to! Spojrzałem na Jeanne, była taka szczęśliwa. Nie mamy szans uciec, ale jakbym ją zostawił samą. Łowcy pomyślą, że była przeze mnie manipulowana, a zaklęcie prysło wraz z moim odejściem. Nic jej nie zrobią… Nie mogą zabijać opętanych ludzi. Jak zostanę i zobaczą ją w pełni świadomą, przebywającą ze mną. Zabiją ją… Bez litości. Już wiedziałem co zrobię… Nałożyłem na twarz maskę obojętności.
-Kocham cię Jeanne… Moja siostrzyczko- powiedziałem, całując ją po raz ostatni w czoło.
-Też cię kocham Alan… Stało się coś?- popatrzyła na mnie niepewnie, wiedziała, że rzadko mówię o swoich uczuciach.

-Nic, muszę iść do toalety- powiedziałem zerkając ostatni raz na dziewczynę. Wiedziałem, że robię słusznie, tylko czemu moje serce bolało tak mocno… Tak mocno… Nie zostało mi nic innego… Teleportowałem się. 
***
*amerykański pistolet na nabój rewolwerowy