sobota, 19 kwietnia 2014

Wesołych Świąt

Nie umiem pisać wierszyków, nie znam się na tym, ale życzę wam wszystkim spokojnych i wesołych świąt :)
Mokrego dyngusa, smacznego jajka (tych czekoladowych też xD) i dużo szczęścia
Pozdrawiam

czwartek, 17 kwietnia 2014

3. Siostra Czystego Zła...

Witam serdecznie J
Przepraszam, że nie dodałam rozdziału wczoraj, ale chciałam go jak najbardziej udoskonalić J Za to następna notka pojawi się w ciągu tygodnia. Każdy komentarz z uwagami pozytywnymi i negatywnymi mile widziany…
Notkę dedykuję- kasia szewczyk - która wykonała ten piękny szablon i pomaga mi w ogarnięciu tego wszystkiego :)
***
Nowy Jork (Stany Zjednoczone), 20 maj 1948 r.
      Szara, obskurną ulicą Nowego Jorku szedł przystojny blondyn. Rozglądał się niepewnie na mijanych ludzi. Na pierwszy rzut oka nikt się mu nie dziwi. Idzie sam po bardzo niebezpiecznej ulicy dużego miasta. Można by uznać, że jest skończonym idiotą, chodząc tam sam wieczorem. W starych, zrujnowanych budynkach mieszkali najbiedniejsi mieszkańcy Nowego Jorku. To na tej ulicy na każdym kroku mijało się jakiś gang. Byli tu również emigranci, przeważnie z Europy Wschodniej. Często uciekający przed wojną. Mimo to, że zakończyła się już trzy lata temu, wielu z nich nie mogło powrócić do domu. Wielu z nich popadało w nałogi i przyłączało się do lokalnych gangów. Nie tego jednak obawiał się chłopak. Każdy ludzki napastnik, zaczynając z nim padłby martwy. Blondyn był bowiem pół demonem. Jego zła natura była niepokonana, niezwyciężona. Obawiał się czegoś innego… Ludzi, przed którymi uciekał przez ponad czterysta lat… Łowców… W końcu doszedł do upragnionego celu. Stał pod budynkiem, chyba najlepiej wyglądającym na tej ulicy. Jako jedyny dom miał wszystkie szyby w oknach i w miarę białe ściany. Chłopak zapukał do drewnianych drzwi. W progu pojawiła się ładna Metyska. Miała może osiemnaście lat. Ciemno brązowe oczy, prawie czarne idealnie podkreślały jej indiańskie rysy twarzy. Grube, czarne włosy miała splecione w warkocz sięgający połowy pleców. Ubrana była bardzo skromnie, ale i tak lepiej niż nie jeden mieszkaniec tej ulicy. Czarno- białą sukienkę w kratkę sięgającą kolan, przewiązaną w pasie miała szarym fartuchem. Na głowie miała czerwoną chustę. Wyglądając za drzwi przeszyła blondyna wzrokiem. W ułamku sekundy w jej oczach można było zauważyć przerażenie. Chciała pośpiesznie zamknąć drzwi, ale mężczyzna szybko je złapał.
-Proszę… Niech mnie panienka wysłucha- powiedział błagalnym tonem.
     Dziewczyna była czarownicą posługującą się białą magią. Wyczuła czyste intencje chłopaka. Mimo wszystko niepokoiła ją, rozciągająca się nad nim aura śmierci. Szybki ruchem ręki chwyciła strzeblę, która leżała na szafce obok drzwi. Broń była naładowana platynowymi kulami- jedynymi, które mogły zabić demona. Stąd też się wzięły mity o wilkołakach, które można zabić srebrną kulą. Dziewczyna szerzej otworzyła drzwi, wpuszczając blondyna. Dalej celowała w niego, on jednak nie przejął się tym. Nie było w nim krzty chęci życia. Wyjrzała przez drzwi i rozejrzała się po ulicy. Pośpiesznie zamknęła wejście i  ścisnęła krzyżyk, który wisiał na jej szyi.
-Czego chcesz?!- warknęła dziewczyna.
     Zabrzmiało to trochę zabawnie. Dziewczyna miała tak delikatny głos jak i posturę, więc jej słowa wcale nie zabrzmiały złowrogo.
-Słyszałem, że jest panienka bardzo biegła w sztukach magicznych…- powiedział bezpośrednio blondyn.
      Dziewczyna przyłożyła palec do ust i zaprowadziła mężczyznę do salonu. Pokój ten jednak wcale go nie przypominał. Znajdował się tu tylko mały, okrągły stolik i dwa krzesła,  regały z książkami i mała szafka. Nie było tu żadnych lamp, tylko wszędzie rozłożone świeczki. Pokój był pomalowany na fioletowo, choć gdzie niegdzie na ścianach można było zobaczyć czarne plamy... Podłoga była wyłożona ciemnym drewnem.
-Zdaje sobie pan sprawę, że jestem córką Łowcy... Jest pan samobójcą przychodząc tu sam. W każdej chwili mogę pana wysłać do Piekła- oznajmiła poważnie dziewczyna.
-To dlaczego jeszcze żyję?- powiedział z dziwnym smutkiem zielonooki i przeszył dziewczynę wzrokiem.
-Bo czuję, że zabijając pana spełniłabym pańską zachciankę… I czuję pański ból po stracie… kogoś bliskiego… Szukasz go…- odpowiedziała niepewnie kobieta.
-Nie musi być panienka taka oficjalna- powiedział, zmieniając temat chłopak- Mam na imię John.
     Chłopak uśmiechał się do niej promiennie. Podał jej dłoń, ona niepewnie ścisnęła ją.
-Ja nazywam się  Ayati- oznajmiła Metyska.
-To akurat wiedziałem- uśmiechnął się do niej łobuzersko- Słyszałem, że jesteś najlepszą czarownicą w całej Ameryce… I najlepiej używasz zaklęć lokalizacji. Ja niestety nie przykładałem się nigdy do studiowania magii- zakończył wypowiedz z lekkim uśmiechem półdemon.
- Teraz ja mam pytanie. Nie mogę cię rozgryźć. Czuję od ciebie podwójną aurę… ciemności i ludzką- powiedziała coraz bardziej ściszając głos Ayati.
-O… Zauważyłaś!- zaśmiał się John- Powiem tak: Mam podwójną naturę…
-Niemożliwe!- pisnęła dziewczyna- Czyli to prawda? Jesteś w połowie człowiekiem!- wykrzyczała dziewczyna, ale szybko złapała się za usta. Na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
-Pomożesz mi?- spytał błagalnym tonem John.
     Dziewczyna zamilkła. Usiadła na krześle i zaczęła rozmyślać. Serce podpowiadało jej by mu pomóc, ale rozum by go wyrzucić ze swojego domu. Przypomniały jej się słowa zmarłej matki: ,,Po mnie odziedziczyłaś trochę szaleństwa, prowadzi cię tak jak mnie nasz indiański duch, po ojcu zaś jesteś bardziej opanowana. Jednak pamiętaj kiedyś będzie taka chwila, w której będziesz musiała zdecydować, kogo posłuchać: Serce czy Rozum. Czasem warto wybrać w tej rywalizacji serce”.
-Jeśli ci pomogę narażę się na gniew ojca- powiedziała z wyrzutem dziewczyna- Ale jeśli ci nie pomogę, będę musiała zasypiać z niespokojnym sumieniem…
-Czyli pomożesz?- spytał, niedowierzając chłopak.
-Chyba tak… Musimy się jednak pośpieszyć, bo…- zaczęła, jednak nie dane jej było dokończyć wypowiedzi.
     John szybko podbiegł do dziewczyny, złapał ja w pasie i zakręcił parę razy. Na jego twarzy pierwszy raz od bardzo dawna pojawił się szczery uśmiech. Dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Zaczerwienił się lekko, jednak nie tylko on. Gdy dziewczyna stała już na swoich nogach, dokończyła wypowiedz.
-Mój ojciec jest teraz na polowaniu i wróci za jakiś tydzień, dwa… Musimy się pośpieszyć. Masz samochód?- spytała nagle. Chłopak pokiwał głową.
-No to ruszamy po potrzebne zioła- oznajmiła kobieta.
Tokio (Japonia), 16 luty 2014 r.
John:
     Znów w prześladują mnie wspomnienia. Znów widzę jej zarumienioną twarz. Taką piękną… Oddałbym wiele by teraz była ze mną. Tylko ona mnie rozumiała… Nie bała się mnie… Była moją drugą ukochaną siostrzyczką
     Co to za krzyki?! Dziwny sen… Do tego to kobiecy głos, a ja nie miałem z żadną większego kontaktu od lat osiemdziesiątych. Odwracam się w drugą stronę. Nagle czuje ogromny ból głowy. Ktoś mnie walnął z całej siły w łeb. Zabiję! Czuję się jak na jakimś kacu. Otwieram oczy… Nade mną stoi Katherine. W ręku trzyma grubą książkę. Sprawcę bólu mojej głowy. Łowczyni jest nieźle wkurzona! Jak mogłem zapomnieć, że już nie jestem sam z sobą.
     Może jestem dziwny, ale… Katherine jest podobna do niej… do osoby, którą poszukuję od wieków… Jej oczy… Co ja wygaduję! Szaleje! Moja mała Katherine po pierwsze była blondynką, do tego bardzo dobrą i delikatną. Totalne przeciwieństwo Łowczyni!
- Wstawaj leniu patentowany! Musimy się stąd zmywać!- krzyknęła dziewczyna, rzucając we mnie walizką. Jednak na szczęście szybko ją złapałem. Uniknąłem kolejnego bólu.
     Szybko wstałem i wyciągnąłem pieniądze z walizki. Oczywiście ja za wszystko płacę! Cholerny Alan! Zabiję go!
-Mam do was jeszcze jedno pytanie…- zaczęła Łowczyni, odwróciwszy się do nas- Dlaczego chcecie otworzyć Anielskie Wrota? Czeka was śmierć!- krzyknęła dziewczyna, mierząc nas wzrokiem.
-Nie jesteśmy demonami! W połowie jesteśmy ludźmi! Są w nas dwie natury i staramy się by dominowało w nas człowieczeństwo- powiedział poważnie Alan- Dlatego pomagając aniołom…- zaczął brunet.
- Liczycie, że aniołowie was oszczędzą i spełnią w podzięce wasze jedno życzenie- skończyła Katherine.
-Masz rację- odparłem.
-Naprawdę w to wierzycie?- spytała z kpiną w głosie.
-A ty, dlaczego to robisz? Przecież uważasz, że zabiją nas.
- Po pierwsze: aniołowie dokończą moją misję, a po drugie: ja chcę umrzeć- powiedziała z nutką zamyślenia dziewczyna.
     Wybuchła śmiechem… Była przerażająca. Bałem się jej bardziej od królowej Mary. Pośpiesznie wzięła swoją walizkę i wyszła z pokoju, ruszyliśmy za nią.
     Po dwudziestu minutach jazdy dotarliśmy do małej restauracji. Musieliśmy w końcu coś zjeść. Weszliśmy do budynku. Miejsce to było bardzo ładnie urządzone. Wpadało do niego dużo promieni słońca z dużych i licznych okien. Stoliki były ułożone w lekkim nieuporządkowaniu i nakryte błękitnymi obrusami. Nad nimi unosiły się nisko powieszone lampy. Ściany były pomalowane na jasny niebieski, a podłoga wyłożona była białymi panelami. Wszyscy tam zebrani popatrzyli na nas zdziwieni. Może doprecyzuję, popatrzyli na Katherine ze zdziwieniem… Kontrastowała całkowicie z tym miejscem. Ubrana w skórzany, czarny strój, w ręku trzymająca tego samego koloru kask, wyglądała jakby ktoś dokleił ją z innego zdjęcia do obrazka przedstawiającego spokojnych i nudnych ludzi. Podeszliśmy do stolika na samym końcu sali. W naszą stronę szła lekko zestresowana kelnerka. Raczej nie pochodziła z Japonii. Wyglądała bardziej na Europejkę. Rude włosy miała spięte w luźny kok, przez co jej piegi na twarzy były bardziej widoczne. Łagodnie patrzące, szare oczy podkreślały jej delikatne rysy twarzy. Kelnerzy byli ubrani w czarne długie spodnie i białe koszule. Dziewczyna nie stanowiła wyjątku. Podała nam kartę dań. Wzięła ją Katherine. Przeszyła wzrokiem kobietę, jakby z lekką… obawą. Niemożliwe! Teraz jej twarz wyrażała wściekłość.
-Jak to nie ma wódki- syknęła Łowczyni.
     Ledwo powstrzymałem się od śmiechu, Alan wręcz przeciwnie. Wybuchł niepohamowaną radością. Musiał wiedzieć jaką restauracje wybiera. Zrobił jej na złość. Rudowłosa dziewczyna lekko się zarumieniła.
-Poproszę kebab i mocną kawę- powiedziałem do kelnerki, przerywając Alanowi i Katherine mierzenie się wzrokiem. Myślałem, że zaraz wydłubią sobie oczy. Brunet zamówił to samo.
-Ja poproszę duży deser lodowy, ciasto czekoladowe, dwa pączki i dwie filiżanki gorącej czekolady, bardzo słodkiej- powiedziała brunetka do kelnerki.
     Popatrzyliśmy na nią ze zdziwieniem. Ona ma zamiar to wszystko sama zjeść. I ja oczywiście za wszystko płacę!
-Nie jedz tyle, bo zgrubiejesz Kate- powiedział wrednym tonem Alan.
-Chyba nie patrzyłeś w lustro- wysyczała półdemonica- I nie mów do mnie Kate!
     Chłopak zaśmiał się złośliwie. Lubił wyprowadzać dziewczynę z równowagi. Przeginał… Może nie może nas teraz zabić, ale potężnie okaleczyć już tak.
-Spokój!- krzyknąłem, nie wytrzymując ich kolejnej kłótni- To nie pora na bezsensowne kłótnie...- ściszyłem głos. Oboje spiorunowali mnie wzrokiem. Złapałem się zrezygnowany za głowę.
     Tę „miłą dyskusję” przerwała kelnerka, która przyniosła zamówienie. Uśmiechnęła się lekko do nas. Katherine przeszyła ja wzrokiem… Jakby… Chciała poznać jej myśli. O co znowu chodzi tej kobiecie? Wzięliśmy się za jedzenie. Spojrzałem na nią… Ona na serio to wszystko je.
- Kate… Spójrz! Widzisz tą nowa fałdkę na brzuchu- zaczepił Łowczynię, Alan.
     Serio jest totalnym debilem. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem, gdyby mogła nim zabić, już dawno leżelibyśmy martwi. Jedzenie stanęło mi w gardle.
-Wyjmij mapę Black- rozkazała dziewczyna.
-Skąd znasz moje nazwisko?- spytał zaskoczony.
     Zdziwiłem się. Nie podawaliśmy jej swoich danych. Było to niebezpieczne dla misji. Może używa magii… Albo byliśmy zbyt lekkomyślni?
-Półdemon, Alan, czarne włosy, niebieskie oczy… Gdzieś coś takiego słyszałam… Jesteś znanym znawcą broni, od wieków ją sprzedawałeś w Ciemnej Stronie i wśród Łowców. Zastanawia mnie jedno… W latach trzydziestych ubiegłego wieku osobiście wydałam polecenie egzekucji na tobie.
-Nie tak trudno upozorować swoją śmierć- powiedział lekceważąco brunet- Poza tym miło mi, że jestem taki sławny- oznajmił puszczając do Katherine oko.
     Dlaczego on tak kusi los?! Serio chce dostać w twarz? Dziewczyna o dziwo pokręciła lekko głową i… z lekkim uśmiechem… albo czymś podobnym powróciła do jedzenia słodyczy. Gdy zjadła już wszystko… Tak wszystko! Odezwała się do Alana.
-Mapę pokarzesz mi później! Musimy stąd spadać!- powiedziała spokojnie dziewczyna, dopijając ostatni łyk gorącej czekolady.
     Dlaczego mamy stąd spadać? Jest tu jakiś Demon? Przecież nic nie czuję. Ruszyliśmy za dziewczyną na zewnątrz, szybko dałem kelnerce banknot. Dziwne… Ta ruda ruszyła za nami.
Wieś w okolicach Nowego Jorku (Stany Zjednoczone),27 maja 1948r.
     W czarnym Mercedesie zawzięcie rozmawiała dwójka ludzi. Oboje śmiali się do rozpuku. Wspominali przeszłość i rozmawiali o głupotach. Obojgu przestało to przeszkadzać, że ona jest wiedźmą, a on półdemonem. Chcieli by ta chwila trwała wiecznie.
-Naprawdę znałeś Michała Anioła?
-Tak przez dwa lata byłem jego uczniem- zapewnił kobietę, John.
-Kłamca!- krzyknęła i uderzyła chłopaka w głowę. On jęknął z bólu. Dziewczyna miała trochę siły…
-Ej! Ja Kłamcą!- oburzył się chłopak, ale po chwili wybuchł śmiechem- To tu?- spytał chłopak wskazując na pole pełne fioletowych kwiatów.
-Tak- potwierdziła dziewczyna szybko, wychodząc z auta.
     Wbiegła na pole pełne kwiatów. Jej włosy delikatnie tańczyły na wietrze. Radosna zbierała rośliny. Czuła się tam jak w domu. Chłopak przyglądał się jej z podziwem. Znali się tylko tydzień, a na myśl, że za chwilę będzie musiał wyjechać, robiło mu się żal. Dziewczyna stała się jego przyjaciółką. Pierwszy raz od czterystu lat nie czuł się samotny. Brunetka podbiegła do niego z bukietem kwiatów werbeny.
- Mamy już wszystko. Mogę rzucić zaklęcie lokalizacji- uśmiechnęła się do niego, ale po chwili posmutniała- Będziemy musieli się rozstać?- spytała oczami pełnymi bólu.
-Oczywiście, że nie!- zaprzeczył chłopak i złapał dziewczynę w tali.
     Uniósł ją do góry i zakręcił w powietrzu. Dziewczyna zarumieniła się, ale wciąż patrzyła na zielone oczy chłopaka. Ten widok zarumienionej i szczęśliwej Ayati miał wspominać przez kolejne dekady swojego życia. Wiedział, że to co jej powiedział było totalną bzdurą, ale na tą chwilę chciał uwierzyć w swoje słowa.
Tokio (Japonia), 16 luty 2014 r.
John:
     Zmierzaliśmy do naszego auta, ale nagle Katherine stanęła i odwróciła się w stronę podążającej za nami kelnerki. Nagle zrozumieliśmy powód naszego wyjścia. Wokół kelnerki pojawiła się aura ciemności i śmierci. Przed nami stała Magdalene, chyba najgorsze co nas mogło teraz spotkać. Wszystkim wiadomo jak Katherine zabiła jej syna… w brutalny sposób… rozrzucając jego prochy w lesie. Demonica nienawidziła Katherine, mało powiedziane, za wszelką cenę chce jej śmierci. Ciekawi mnie tylko jedno… Jak Katherine wyczuła jej aurę?
-Witaj Magdalene! Dawno cię nie widziałam… Już postanowiłaś spotkać się z synem w Piekle!- krzyknęła do niej brunetka.
     Demonica momentalnie przybrała pozycję bojową. W jej oczach pojawił się ogień, włosy rozproszone przez wiatr zaczęły płonąć, tak jak jej miecz. Łowczyni zaczęła się śmiać z pogardą.
-Wiesz dobrze, że go zabiłam… Tchórze powinni być martwi… Odwagi po tobie nie odziedziczył. Wolał zaatakować mnie, gdy spałam. Nie przewidział biedny, że mnie nie da się zaskoczyć- powiedziała ze złośliwym uśmiechem dziewczyna- Mój platynowy miecz wchodził w niego jak w masło- skończyła Łowczyni, odwróciła się na chwilę w naszą stronę- Nie wtrącajcie się!- krzyknęła.
     Alan usiadł pod drzewem w celu obejrzenia walki. Nic go nie obchodziło… Była to dla niego niezła rozrywka… W sumie ja też byłem ciekawy co z tego wyniknie.
     Po usłyszeniu słów Katherine, ognistowłosa rzuciła się na nią. Łowczyni zrobiła szybki unik. Nie atakowała. Pierwsze minuty wyglądały jak zabawa w kotka i myszkę. Magdalene atakowała, a brunetka robiła uniki. Z demonicy uciekały siły, a dziewczyna miała niezłą zabawę. Płomienno oka kobieta nagle stanęła w jednym miejscu. Zaczęła szeptać jakieś zaklęcie, jej miecz pochłonął jeszcze większy ogień. W stronę Katherine ruszył huragan ognia. Dziewczyna zrobiła salto w bok, niestety kula ognia trafiła w jej motocykl powodując eksplozję. Łowczyni wylądowała przygwożdżona do pnia drzewa. Chciałem jej pomóc, ale Alan złapał mnie za ramię. Nie pozwolił mi się ruszyć.
-Zaraz zobaczysz wejście smoka- zadeklarował szeptem.
     Demonica zbliżała się wolnym krokiem w stronę Katherine. Miała wysoko uniesiony miecz, który w tej chwili miał dopełnić jej zemsty. Magdalene wykonała zamach płonącą bronią i… Katherine złapała go… Tak złapała! Z jej oparzonej i przeciętej ręki popłynęła krew. Nawet nie chcę wiedzieć jak to boli. Momentami super, że szybko się goją nasze rany, ale jednak czasami. Ręka, którą nie powinna już czuć po tak dużym oparzeniu, wciąż się goi i kaleczy i tak w kółko. Jednak zamiast bólu na twarzy łowczyni, zobaczyłem gniew i pogardę. Odepchnęła Magdalene, popychając jej miecz. Demonica wylądowała na ziemi.
-Ty Żmijo! Zniszczyłaś mój najukochańszy motocykl! To był unikatowy model!- krzyknęła rozwścieczona Katherine.
     Jeszcze nigdy nie widziałem jej takiej wściekłej. Płomienno oka zaśmiała się pogardliwie. Jej płomienie przybrały odcień czerni. To jej ostateczna forma walki. Łowczyni wyjęła swoje pistolety. Zaczęła z ogromna precyzją strzelać do kobiety. Ona tylko odbijała platynowe kule. Strzał za strzałem. Wybuch za wybuchem. Kobiety na przemian celowały w siebie i unikały ataku. Jednak energia Magdalene, która nadużywała magii była coraz słabsza. Brunetka coraz bardziej zawzięcie celowała w kobietę, co jakiś czas uzupełniając magazynek. W jej oczach było widać już tylko chęć mordu. Wycelowała broń w rękę Magdalene, która upuściła płonący miecz. Katherine szybko podbiegła i weszła w posiadanie magicznej broni. Pchnęła demonice w bok. Ta upadła… Dziewczyna chciała zadać ostateczny cios, gdy nagle wokół kobiety pojawiła się czarna poświata… tak mroczna… taką ma tylko… niemożliwe… Pomiędzy łowczynią, a ledwo żywą ognistowłosą stała królowa Mary. Jak zwykle wyglądająca na dziesięcioletnią dziewczynkę władczyni „spoglądała” na nas swym pustym wzrokiem… Uśmiechała się promiennie i niewinnie do Katherine, odgarniając z czoła blond loki.
- Siostrzyczko… Ile razy ci mówiłam byś nie zabijała moich bliskich- powiedziała ze smutkiem do łowczyni.
     Jaka siostrzyczko? O co tu do cholery chodzi!
-Dawno cie nie widziałam Mary, a teraz się posuń, muszę zabić tą Żmiję.
-Nic jej nie zrobisz kochana… Ona wraca ze mną- powiedziała dalej ze smutkiem dziewczynka- Nie przytulisz mnie, jak dawniej?- spytała dziewczynka.
-Jak już cię zabije może tak- powiedziała z pogardą Katherine.
     Dziewczynka zaśmiała się przeraźliwie, w jednej chwili stała się ze słodkiej dziewczynki, potworem bez uczuć. Rozpłynęła się z Magdalene we mgle. Byliśmy z Alanem nieźle  zdezorientowani. Cholera, już nic nie rozumiem. Dziewczyna ścisnęła mocniej dłoń na rękojeści miecza.
- Idźcie wymazać ludziom pamięć- szepnęła lekko, nie odwracając się do nas.
     Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że gapi się na nas tłum ludzi. Pewnie myślą, że kręcimy jakiś film… ale… Wolę już nie wkurzać Katherine.
Nowy Jork, 28 maja 1948 r.
     Pod drzwiami obskurnego budynku stał blondyn. Dziś miało spełnić się jego marzenie. Zapukał do drzwi. Niestety zamiast uśmiechu i delikatnego rumieńca na twarzy przyjaciółki zaprosiły go do środka silne ręce. Wtedy zobaczył Ayati przywiązaną do krzesła. Miała podbite oko, a jej piękne czarne włosy były w totalnym nieładzie. Patrzyła na chłopaka ze strachem i… miłością… nie miłością jak jest pomiędzy kobietą, a mężczyzną, ale miłością rodzeństwa . Człowiek, który pociągnął mnie brutalnie i przywiązał do drugiego krzesła to zapewnie jej ojciec. Człowiek wysoki, dobrze zbudowany. Z furią w brązowych oczach, tak podobnych do jej oczu i ustach zasłoniętych przez bujne, siwe wąsy przyłożył mieszańcowi strzelbę do brzucha. Już powoli przyciskał spust, gdy nagle na miejscu chłopaka siedziała jego córka, nie zdążył pomyśleć, drogocenna kula przebiła brzuch dziewczyny. Wykonała zaklęcie teleportacji. Chciała uratować jedynego przyjaciela. John zyskał nadzwyczajna moc… sznury, które go skrępowały w całości spłonęły… W sekundzie znalazł się obok dziewczyny, popychając skołowanego łowcę. Stargał fragment koszuli przykładając ja do rany kobiety. Uśmiechał się do niej przez cieknące łzy.
-Wszystko będzie dobrze… Nic ci nie będzie…- jąkał się John, kołysał dziewczynę w ramionach. Ona odwzajemniła uśmiech. Materiał, który przyłożył do jej rany był już cały przesiąknięty krwią.
-Kocham cię… - zaczęła, wypluwając z ust krew- jak brata…- dokończyła.
-Ciii… Wiem…- uspokajał ją blondyn.
-Ona… twoja siostra…- wypluła czerwoną  ciecz- Jest teraz w Berlinie, nie zmieniła nazwiska i teraz zajmuje się…- nie dokończyła.
     Jej mięśnie się rozluźniły. Oddała ostatnie tchnienie. Chłopak nie puszczał jej martwego ciała.
-Też cię kocham… moja nowa siostrzyczko- wyszeptał do ucha dziewczyny, zamykając jej oczy.


     Za sobą usłyszał strzał. Huk… Ciało łowcy padło bezwładnie na ziemię. Strzelił sobie w głowę. Chłopak ucałował ostatni raz ciało Ayati w czoło, wstał… Pośpiesznie wsiadł do swojego  Mercedesa. W nim wciąż był obecny zapach dziewczyny. Przekręcił kluczyk, jego oczy w momencie zaświeciły się na czarno… tylko na chwilę…

niedziela, 13 kwietnia 2014

Informacja :)

Witam!
Obiecałam notki co dwa tygodnie, ale niestety cały ten weekend byłam w Krakowie i nie mogłam, niczego napisać.  Rozdział powinien pojawić się w środę :)
Pozdrawiam