niedziela, 18 maja 2014

4.,,Tysiąc razy powtórzone kłamstwo za tysiąc pierwszym staje się prawdą”


Przepraszam za opóźnienia... Teraz już na serio... Notki będą pojawiać się raz na miesiąc, ale postaram się by były dłuższe...
W tym rozdziale zawarłam pewne przesłanie dla siebie i innych...
Przepraszam za zmiany czcionki podczas czytania, nie umiem nad tym zapanować...
Miłego czytania....
***
   20 luty 2014r. okolice Tokio (Japonia)
  Katherine siedziała cicho na tylnim siedzeniu mojego samochodu. Bawiła się mieczem, który zdobyła podczas ostatniej walki. Była całkowicie nieobecna. W tym momencie nie próbowałem jej nawet po wkurzać, ale… O co chodzi Mary? Czyżby naprawdę były siostrami?  Czy to w ogóle możliwe? Z drugiej strony ze słów tego rozkapryszonego bachora wynikało, że Katherine należała do ich rodziny. Czy to było możliwe? Z drugiej strony kompletnie nic nie wiedzieliśmy o łowczyni? Znaliśmy tylko imię i jej marzenie… Koniec wszystkich demonów…
-Gdzie teraz jedziemy?- spytał John.
-Wy zostawiacie mnie tu- powiedziała spokojnie.
     Odwróciliśmy się do niej. Byliśmy po środku jakiegoś lasu, a ona chce stąd wyjść? Co jej znowu odbiło?
-Muszę powtórzyć japońskim łowcą parę zasad i wyjawić im mój plan- powiedziała poważnie, kładąc nacisk na słowo zasady- Wróćcie dokładnie za godzinę w to miejsce- rozkazała tonem, nie tolerującym sprzeciwu- Jeśli spróbujecie mnie śledzić- zaczęła i na chwilę urwała z przerażającym uśmiechem- Zresztą nie uda wam się to- skończyła z satysfakcją i pośpiesznie opuściła samochód, ginąc gdzieś wśród drzew.
     Ruszyłem z piskiem opon. Wkurza mnie to wszystko. Traktuje nas jak zabawki! Gdyby nie Ona nie robiłbym tego! Co wygaduje? Jestem debilem, przejmującym się jakimiś snami. Ona pewnie nawet nie istnieje! Spojrzałem na śpiącego Johna, wyglądał na zmartwionego. Jaki on ma cel w tym wszystkim? Sam nie wiem…
     Jadąc bez celu z zawrotną prędkością. Zobaczyłem stojącą na środku drogi kobietę. Nie zdążyłem wyhamować, to było nie możliwe. Skręciłem w bok.  Jej twarz mignęła mi przed oczami. Niemożliwe!
Ursa ( Stany Zjednoczone), lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte
     Ursa to mała wieś… Do dziś zamieszkuje ją niespełna 600 osób. Tak niewielu ludzi, a potrafiło zniszczyć całkowicie życie młodej Metyski. Codziennie dowiadywała się jak to jest być niesłusznie oskarżanym.  "O wiele trudniej jest sądzić samego siebie niż bliźniego"- słowa z ,, Małego Księcia” wciąż były głęboko w jej sercu. Rozumiała jak ludzie traktują odmienność… Boją się jej, niszczą…
     Historia ta zaczyna się, gdy dziewczynka znalazła się pod drzwiami pewnej kobiety. Niemowlę, porzucone na pastwę losu, z malutką karteczką : „Isabelle ona mnie ściga, nie ucieknę… Zabije mnie przy najbliższej okazji. Nie dam rady jej ocalić. Proszę zaopiekuj się nią. Twój brat Adam…” Kobieta przygarnęła dziecko z radością, do czasu, tak do czasu…
     Gdy dziewczynka miała zaledwie pięć lat wyszły na jaw jej niezwykłe zdolności. Znała ludzkie zamiary, wiedziała, że człowiek jest dobry czy zły, ludzkie myśli były dla niej otwartą księgą. Na początku było to sensacją, ludzie schodzili się by dziewczynka powiedziała jacy są, by potem pochwalić się sąsiadom… hmm… swoimi zaletami? Dziecko było jednak nad wyraz szczere… Mówiło to co było niewygodne dla ludzi. Nazwano je Demonem…
     Od tej pory życie dziewczynki było istnym koszmarem… W szkole, domu, w pracy nie miała życia. Wytykano ją palcami, grożono spaleniem na stosie, więzieniem. Za co? Za prawdę? Dlaczego ludzie tak bardzo chcą usłyszeć co o nich sadzimy, a jak ją usłyszą są wściekli? Dlaczego?!
     Jedyne jej oparcie było w starym kościele, chodziła tam codziennie, ku zdziwieniu dewotek, które uznały ją za Dziecko Szatana. Jednak szybko znalazły wytłumaczenie tego zjawiska… Nie szanuje świętego miejsca! Robi to specjalnie, by  wprowadzić do Kościoła demona! Ona przychodziła tu porozmawiać z Bogiem i starym pastorem. On jedyny ją zawsze wysłuchaj i był dla niej wsparciem. Bronił jej… ale ludzie i tak wiedzą swoje… Uznali mężczyznę za „naiwnego i uległego”.
     Słyszeliście może kiedyś powiedzenie: ,,Tysiąc razy powtórzone kłamstwo za tysiąc pierwszym staje się prawdą” Tak też stało się z ta młodą kobietą o imieniu Jeanne… Pastor zmarł i już nikt nie wykazał dla niej współczucia. Demony jej własnej duszy zaczęły ją przytłaczać. Przestała kontrolować moce. Najmniejszy kontakt z innym człowiekiem kończył się lawiną cudzych emocji w jej sercu. Jej niewinna dusza umierała w męczarniach. Przytłoczona kłopotami swoimi i innych, przestała wychodzić z domu. Zaszyła się w swoim małym pokoju. Otrącona nawet przez ciotkę, która czekała tylko jak dziewczyna stanie się pełnoletnia i opuści jej dom.
      Jeanne jednak znalazła przyjaciela… Myślała, że oszalała. Nie możliwe, by go widziała, bo… On pojawił się w jej lustrze. Przystojny mężczyzna, może trzy lata starszy od niej. Jednak był inny. Jego wzrok był pełen zawiści, jego czarne włosy z czerwonymi końcówkami sięgały mu do połowy szyi. Jego rysy twarzy sprawiały, że wyglądał jak śliczny posąg. Idealny… Przedstawił się jako Shin… Zapewnił ją, że są tacy sami… Potężni, stworzeni do nienawiści. Jego zdaniem, nie dało się zmienić ich natury, dlatego wszyscy jej tak nienawidzą. Dusza dziewczyny umarła… Zabił ją. Zabrał jej niewinność i łagodność. Od tak… Jej oczy z pięknych czekoladowych stały się czarne, zimne… Tak ludzie potrafią zniszczyć człowieka. Tak nieprawda zabija ludzi… Shin stał się jej przyjacielem. Nie wiedziała, że był podłym demonem, żerującym na jej niezwykle czystą duszę.
20 luty 2014 r. okolice Tokio (Japonia)
      Zwinnym ruchem ręki przekręciłem kierownicę. Samochód uderzył w drzewo, ale coś zamortyzowało uderzenie. Jakbyśmy wylądowali na poduszkach. Nie możliwe! Czy to mogła być naprawdę ona! Szybko wybiegłem z auta, trzaskając drzwiami. Cholera! Przede mną stała śliczna Metyska o czekoladowych oczach i długich, falowanych, czarnych włosach spiętych w kucyka. Miała delikatne rysy twarzy i pełne, malinowe usta wykrzywione w wymuszonym uśmiechu. Ubrana była w czerwoną, prostą tunikę i podarte dżinsy. Przy jej pasku połyskiwał w słońcu pistolet… Desert Eagle*… Typowy pistolet używany przez łowców… Na kilometr wyczuwał w nich platynowe kule. Kolejna Łowczyni… Ale po co niby ratowała im życie i jak? Jedynym wytłumaczeniem… nie… ona musi być… czarownicą. Odgarnęła włosy za ucho… Nie! Niemożliwe! Tak samo robiła ona, identyczny ruch ręką. Wygląd, zachowanie, moc… Jednak… ona powinna być już babcią, a nie nastolatką…
-Jeanne- szepnąłem do kobiety, ona uśmiechnęła się lekko.
-Nie Alan… Jeanne nie żyje, zostawiłeś ja tam samą na śmierć. Jak zwykle ratowałeś własną dupę! Mam na imię Ami Usui- przedstawiła się grzecznie, w jej głosie była dosłyszalna nutka zawodu.
***
      Katherine z hukiem otworzyła drzwi do ogromnej sali i usiadła na wyznaczonym miejscu. Popatrzyła z wyższością na zebranych łowców. Oni pochylali głowy na jej widok.
-Jak raporty?- spytała z lekką niecierpliwością.
-Dwanaście demonów, w tym jeden zdołał uciec- powiedziała roztrzęsiona blondynka.
     Ta łowczyni nie pasowała do tego grona. Wyglądała jak typowa lalka Barbie. Długie falowane włosy, niebieskie oczy, idealna figura i piękne nogi to wszystko eksponowała mała czarna i wyrazisty makijaż.
-Jak to jeden uciekł?- zapytała bez emocji Katherine.
     To był chyba najbardziej przerażający ton. Czuło się jakby się rozmawiało ze zmarłym. Jakby była pozbawiona duszy. Zmarszczyła czoło, dosłownie na parę sekund. Rozejrzała się po zebranych. Nagle głośno westchnęła.
- Jesteście do niczego- powiedziała z rezygnacją.
     Ze swojego miejsca poderwała się Kaito… Ten, który jako jedyny wyrażał własne zdanie. Był wściekły. Katherine ogarnęło rozczarowanie. Ich emocje… można było z nich czytać z jak otwartej księgi. Chłopak chciał coś powiedzieć. Kobieta jedynie podniosła rękę w celu  uciszenia łowców. Jakiś starszy człowiek gestem ręki kazał się uciszyć młodzieńcowi. Chłopak usiadł z rezygnacją. Katherine odgarnęła włosy i przemówiła.
-Mam dobre wieści… Mam mapę do Anielskich Wrót, jednak niepokoi mnie fakt, że mam ją dzięki dwóm półdemonom- powiedziała, a na sali zapanował hałas- Spokój!- krzyknęła łowczyni, wszyscy zamilkli i spojrzeli na Owen- Najprawdopodobniej to pułapka, ale nie ma wyjścia. Muszę zaryzykować. Zbliża się Apokalipsa- skończyła.
     W pokoju zapadła długa cisza. Łowcy zdawali sobie sprawę, że sprawa jest niebezpieczna, ale że grozi im Koniec Świata? Spojrzeli z trwogą na spokojną przywódczynię. Wszyscy ją podziwiali. Tak ryzykowała. Grozi jej śmierć, a zachowuje powagę.
-Chciałam powtórzyć regulamin… Wyjawienie mojego nazwiska , danych z tych spotkań grozi tak ja zawsze…- zaczęła, zapadła głucha cisza-  Śmiercią- wymówiła ten wyraz z nutką zadowolenia- Wyjawiam moje imię i nazwisko moim współpracownikom, by choć trochę mi zaufali. By nie wyszły nie porozumienia typu, że jestem w połowie demonem i powinniście mnie zabić. Chcę by choć była pomiędzy nami nić zaufania. Jednak jestem surowa… Chronię swoje życie. Demony marzą o mojej śmierci- powiedziawszy to wstała i udała się bez słowa do wyjścia. Ludzie pochylili głowy, w tym momencie zastanawiali się, czy nigdzie nie wypowiedzieli przez przypadek nazwiska łowczyni.
***
-Jeanne co ty wyrabiasz! Masz zamiar się mścić! Jak widać żyjesz!- wyrzuciłem z siebie- Poza tym coś ty myślała… że dam się zabić… Powinnaś nie ufać obcym… Zwłaszcza demonom! Nie rozumiesz, że z natury jestem egoistą! Powinnaś robić swoje i odwalić się ode mnie! Zresztą widzę, że przystąpiłaś do łowców. Mała biedna Jeanne. Samotna dziewczynka, która przystaje z tymi którzy się nad nią litują- wysyczałem.
      Tak sprawiałem jej ból. Nie chciałem tego, ale nie mogę okazać słabość… Cholerna duma demona. Jednak ona też zraniła mnie. Myślałem, że się domyśli dlaczego ją zostawiłem, a ona… Uwierzyła ślepo łowcą! Jakby byli święci! Ja nie będę się tłumaczyć… Mam to w dup… dlaczego nie jestem w stanie tak pomyśleć. Do cholery dlaczego! Dlaczego mi na niej zależy! W mojej głowie rozległ się cichy szept. Ona była twoją jedyną rodziną… Siostrą… Cholera!  Spojrzałem na Johna . Patrzył dziwnie na Jeanne. Z niedowierzeniem? Czyżby ją znał? O co tu do cholery chodzi!
     Nie zdążyłem wszystkiego przemyśleć, gdy rozwścieczona dziewczyna rzuciła się na mnie. Szybkim ruchem złapałem ją za nadgarstki i przygwoździłem do samochodu. Popatrzyła na mnie z nienawiścią. Zabolało… Zwłaszcza, że nie zasłużyłem na jej pełne pogardy spojrzenie. John podszedł bardzo spokojnie do dziewczyny, łapiąc ją w pasie, i odciągając ode mnie.
-Nie ma co brudzić rączek tym paskudztwem- powiedział do niej mile blondyn.
     Myślałem, że go uduszę! Taki z niego kozak! Pogadamy sobie… Nie cierpię tego głupca! Osiłek bez mózgu! Jednak ona uspokoiła się i lekko uśmiechnęła do niego. Co on ma w sobie, że laski tak na niego lecą… Bo jest miły? W sumie ja tez nie mam na co narzekać. John mówi, że to moja wina. Podobno jestem niemiły i dlatego odpycham dziewczyny.  Bzdura!
-Ami, tak? Piękne imię dla pięknej dziewczyny- spytał, posyłając jej zawadiacki uśmiech.
     Jeanne zmieszała się lekko. Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec.
     Nagle zza drzew wyłoniła się postać… Poczułem demoniczną aurę. O kurde! Całkowicie zapomniałem o tej Wrednej Małpie! Mieliśmy po nią wrócić. Ona podeszła jakby nigdy nic, w ręku trzymając tabliczkę czekolady. Jak zwykle je, opycha się słodyczami. Potem zacznie to popijać wódką… Zawsze to samo. Odgarnąłem włosy z czoła i lekko westchnąłem. Kate przeszyła podejrzliwym wzrokiem Jeanne. Na jej czole pojawiły się zmarszczki, które przejawiały jej gniew. Metyska popatrzyła w jej stronę. Wyczuła jej demoniczną aurę. Półdemonica zaś odkryła, że ta druga jest łowcą. Ich aury były wręcz widoczne gołym okiem. Kate patrzyła lekceważąco, w sumie na podwładną. A Jeanne zdawała się nie wiedzieć z kim ma do czynienia? Czyżby nie wiedziała jak wygląda ich potężna przywódczyni? Chyba nie… Metyska piorunowała ją wzrokiem.
- Dobrze wyglądasz Jeanne, twój ojciec byłby z ciebie dumny… Wyrosłaś na potężnego łowcę- powiedziała bez wyrazu Wredna Małpa. Ona ją zna? Nie to niemożliwe… Musiała mieć jakiś kontakt z jej ojcem.
-Skąd go znasz? Może go sama zabiłaś?!- wykrzyczała Metyska.
     Ściskała pięści. Zawsze tak robiła, gdy próbowała powstrzymać łzy. Nic się nie zmieniło. Dalej robi jej się przykro na samo wspomnienie rodziców. Może dlatego się tak dogadywali. Oboje nigdy ich nie poznali. Oboje nie wiedzieli kim są.
-Współpracowałam z nim… Nie sadziłam, że opanujesz tak doskonale magię… Zaklęcie spowalniające starzenie jest strasznie trudne- odpowiedziała obojętnie na jej wyrzuty, po czym zmieniła temat.
     Chyba oboje byliśmy pod wrażeniem jej umiejętności magicznych. Co było najdziwniejsza ta dobra dziewczyna… delikatna, wrażliwa, użyła czarnej magii! Biała magia wyklucza mieszanie się w kwestie natury, czym z pewnością jest wpływanie na wiek. Jeśli używa non stop czarnej magii może być niepokonana… Co ja pieprze! Taka jest prawda, że jeśli użyła czarno magicznego zaklęcia to już nie może używać białej magii! Jest mega silna!
-Plugawy demon nie będzie mi wmawiał głupstw!- wykrzyczała Jeanne i nie pytając o nic więcej szybkim ruchem ręki wyjęła pistolet.
     Wycelowała platynową kulę w kierunku Kate. Ona od niechcenia cofnęła się. Oczy demonicznej  łowczyni zabłyszczały. To był specyficzny błysk. Pojawiał się tylko w dwóch sytuacjach:
a)     Jak jadła czekoladę.
b)    Jak ogarniał ją duch walki.
     Teraz sprawdzał się wariant b. Dziewczyna chciała przetestować nową broń. Zwinnym ruchem wyjęła z pochwy miecz Magdalene. Nazywał się Ardens Furor. Mało oryginalne. W dosłownym tłumaczeniu oznacza to po prostu Płonąca Furia. Ta niezwykła katana była o tyle niesamowita, o ile osoba, która ja używała nie musiała znać magii i zaklęć by miecz pochłonął ogień. Trzeba było sobie to tylko wyobrazić. Dosłownie na ułamek sekundy na czole Jeanne pojawiła się zmarszczka zmartwienia. Katherine uśmiechnęła się pogardliwie. Nie atakowała. Czekała na ruch przeciwniczki. Nie było żartów… Nawet ta głupia żmija pod maską obojętności, skrywa strach… Na pewno… Ona nie używa magii… Jej siła wzięła się z długoletnich treningów. Przez tyle wieków chciała zapomnieć kim jest naprawdę. Niestety platynowe kule mogą zakończyć jej karierę. Ta kobieta chyba przyciąga kłopoty.
-Nie wtrącajcie się!- syknęła Kate- Nic jej nie zrobię- zapewniła.
-Oczywiście, że mi nic nie zrobisz… Nie zdążysz- odparła czarownica i zaśmiała się szyderczo.
     Katherine nie odpowiedziała… Uśmiechnęła się tylko. Dziwnym uśmiechem… tajemniczym. W ogóle wyglądała inaczej. Stojąc na wielkiej skale wiatr targał jej długie, czarne włosy. Skórzane, czarne ubranie sprawiało, że wyglądała niezwykle groźnie. Płonący miecz buchał coraz większym płomieniem, który odbijał się w jej oczach. Nie miała okularów przeciwsłonecznych, więc w pełni widziałem jej oczy. Zawsze jedno piękne zielone… teraz wręcz jaskrawe, a drugie przerażająco ciemne. Wyglądała potężnie i władczo… Niczym bogini wojny… Jeszcze ten tajemniczy uśmiech. Nie miałem zamiaru się wtrącać. Ciekawiła mnie ta walka jak cholera! W tym momencie przestałem się bać o łowczynię. Jeszcze raz spojrzałem na jej oczy. Momentalnie zielone oko zabłyszczało na czarno… Niemożliwe! Musiało mi się wydawać. John chciał podejść do kobiet. Widziałem w jego spojrzeniu zachwyt nad Katherine i zaciekawienie Jeanne. Złapałem go za ramię. Spojrzałem mu w oczy. Przesłałem myśl: „Spróbuj się wtrącić, a połamie ci kości, zapowiada się dobre widowisko. Katherine jej nie skrzywdzi…” Szybko dostałem odpowiedz:  „A co z Katherine?” Złapałem się za głowę, co on się tak martwi o tą Żmiję… w sumie ślicz… Ugryzłem się w język, co ja odpierdzielam: „Ta Żmija przeżyła setki lat, przeżyje kolejną godzinę”. Przekazałem mu uśmiechając się złośliwie.
     Jeanne zaatakowała. Szybkim ruchem wyjęła kolejną spluwę i z precyzją zaczęła strzelać. Kula za kulą… Katherine uśmiechnęła się tylko i zaczęła odpijać mieczem pociski. W oczach jej przeciwniczki pojawiły się iskry. Zaczęła szeptać zaklęcie. Owinęła ją czarna poświata. Tak używała czarnej magii. Pociski podniosły się z ziemi, „nasączone” jej zaklęciem. Tak… To było zaklęcie celu. Kule będą działać dopóki nie dopadną ofiary! Cholera… Jeanne uśmiechnęła się triumfująco. Żmija zachowała powagę… Ciekawe czy rozumiała powagę sytuacji. Coś mi mówi, że tak… ale… Kule leciały wprost na nią. Ona stała… Nie poruszała się. Wariatka! Ona chce tak zginą. Nagle uniosła miecz… Buchnął płomień. Mimo, że miecz był zaklęty to na jej rękach pojawiły się bąble od poparzenia. Cholerny ból. Goi się i zaczyna od nowa parzyć… Chyba rozumiem… Ona wznieca ogień  o temperaturze topnienia platyny. Czy jej się uda? Cholera! Jeśli teraz zginie mamy z Johnem przerąbane. Kule topnieją! Udało jej się… Katherine puszcza miecz, który momentalnie gaśnie… Zwinnym ruchem odczepia nóż od paska. Podbiega do oślepionej ogniem Jeanne i przykłada jej bron do gardła. Otworzyła umysł. Obrazy… Jej jako łowcy… Krew, trupy i ona stojąca na stosie demonów. Koło niej stoi… jakiś mężczyzna. To zapewne ojciec Jeanne. Pamiętał to wydarzenie. Zaraz po wojnie odbyła się egzekucja wszystkich demonów, które przyczyniły się do wybuchu tej masakry. Istna rzeź… Nikt nie miał litości… Na szczęście zdołałem uciec. Nie żebym był za coś odpowiedzialny… Ja tylko transportuje broń.
     Czarownica wstaje chwiejnym krokiem. Uklęka na jedno kolano i schyla głowę.
-Jestem gotowa na karę Katherine- sensei. Wielka przywódczyni łowców- mówi ochrypniętym tonem.
- Nie mam zamiaru cię karać, ale pakuj się, idziesz z nami czarownico… I lepiej dogadaj się z Blackiem. Nie chce byście się pozabijali- powiedziała lekceważącym tonem Katherine- I następnym razem przychodź na zebrania łowców!- skończyła obdarzając ją pogardliwym uśmiechem.
     Tak jak się spodziewałem jej dłonie nie zagoiły się całkowicie. Pozostały czerwone ślady…  W ogóle co ja się przejmuje! To Katherine! Do diabła z nią! Coś nie tak… Zwyciężczyni pojedynku złapała się za brzuch. Łapczywie nabierała powietrza. Obok niej stał już John. Lekko podtrzymywał kobietę. Ona jednak szybko go odepchnęła. Przez moment… dosłownie ułamek sekundy… widziałem jak jej zielone oko stało się czarne… Potem… Niemożliwe! Jej oczy… Jej tęczówki i źrenice zniknęły… Pustka …biel…  Jak u Mary… Nagle wszystko wróciło do normy… Czy mi się wydawało? Jaką tajemnice skrywa Katherine? Dlaczego do cholery nic o niej nie wiem, mimo że jest najbardziej znanym łowcą na świecie?!
-Idę się przejść! Wrócę za godzinę! Rozbijcie tu obóz… Dla naszego bezpieczeństwa lepiej się nie meldujmy w żadnych hotelach…- powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu i zniknęła wśród drzew.
     Popatrzyłem na Jeanne. Była szczęśliwa mogąc być przy swojej „idolce”. Zauważyła mój wzrok. Posłała mi pełne nienawiści spojrzenie. Chciałbym jej wszystko wytłumaczyć… Fala wspomnień wróciła do mnie ze zdwojoną siłą.
 Ursa ( Stany Zjednoczone), 22 IX 1963 r.
      Kurde co za wiocha! Ciekawe co Shin robi na takim zadupiu… Jakaś wartościowa dusza do zgarnięcia… a może jakaś odskocznia od Caroline… albo Magdalene… Sam już nie wiem z obiema był w dość niedługim czasie.
     Udałem się pod wskazany adres. Bez pukania udałem się w górę po schodach. Dom był pusty, otwarte drzwi… Wyczułem tylko energię dwóch osób… Jedną przesiąkniętą mrokiem, a drugą zniekształconą… Pełną nienawiści, jednak z niej wydobywały się pojedyncze promienie. Ta dusza walczy… Już wiem dlaczego mu na niej tak zależy. Silna osobowość, potęga… Czarownica. Wchodzę do pokoju. Pierwsze co widzę to siedzącą na podłodze dziewczynę… Piękną Metyskę o pięknych czarnych włosach. Wpatrzona jest w lustro. Gładzi delikatnie jego ramy z ogromną czułością. Tak… Zwierciadło nafaszerowane jest czarną magią. Odbijają się w nim oczy dziewczyny… Czarne, ale nie pozbawione jeszcze całkowicie blasku. Nagle w miejscu odbicia kobiety pojawia się ten plugawy demon. Uśmiecha się do mnie „serdecznie”. Stary sługa Mary i realizator jej zachcianek. Choć ostatni słyszałem zaczynał do tej łowczyni. Katherine… Ciekawa osoba, trudno się o niej czegokolwiek dowiedzieć. W każdym bądź razie ich „randka” skończyła się tym, że Mary ocaliła mu życie. Szkoda, że ta gówniara musiała się wtrącić.
-Witaj przyjacielu! Poznaj Jeanne… Odwróć się kochana i powitaj grzecznie gościa- powiedział z udawaną radością Shin, wychodząc z lustra.
     Metyska powstała i popatrzyła na mnie niepewnie. Zrobiła jeden krok, ale nie wyciągnęła ręki. Popatrzyła na mnie ze strachem.
-Nie bój się kochana! Alan nic ci nie zrobi. On jest taki jak my. Nie nienawidzi cię- powiedział spokojnie, jak do dziecka demon.
     Po tych słowach dziewczyna podała mi pewnie rękę. Odwzajemniłem delikatnie uścisk. Shin miał ją w swojej garści. Szkoda mi jej. Wykorzystał jej słabość przeciwko niej.
-Witaj Shin! Nie jesteśmy przyjaciółmi! Nie udawaj, że jest inaczej… Mam to co chciałeś! Teraz żądam zapłaty!- powiedziałem stanowczo demonowi. Nie lubię jak robi się ze mnie żarty.
-Ty jak zwykle w gorącej wody kąpany Alanie! Nic się nie zmieniłeś przez ten wiek.
     Ścisnąłem pięści… Z chęcią rzuciłbym się na tego padalca! Niestety może byłem i impulsywny, ale zawsze też rozsądny… Nie szukam kłopotów… Niektórzy uważają mnie za oszusta i zdrajcę, a nie zdają sobie sprawy, że to ja żyję, a oni znikają po paru dekadach… zapomniani… Spojrzałem na Metyskę… Nie wiem dlaczego, ale wydaje się być mi taka bliska. Jakbyśmy się znali… Widzę to w jej oczach, ostanie iskry w czarnej otchłani błyszczą się samotnie. Tylko dlaczego dziewczyna, która jest tak piękna miała by czuć się samotna i niekochana? Dlaczego wylądowała w łapach demona? Czy byłaby w stanie rozszyfrować moje sny? Nie, nie o czym ja do cholery myślę! Muszę skupić się na pracy. Ale… może…
-Alanie mógłbyś wpierw pokazać mi owy artefakt. Potem omówimy cenę- powiedział demon, uśmiechając się złośliwie.
     Bez słowa otworzyłem czarną walizkę. W niej ukazał się niezwykły miecz… Odpowiadał on mocy Shina. Platynowe ostrze, zakończone diamentową rękojeścią. Podobno wykuty przez same upadłe anioły, tak jak miecz Magdalene. Niezniszczalny i potężny…
-Czuję jego moc powietrza… Tak to najprawdziwszy Nere abyssum… Wirująca otchłan… Nie pytam skąd go wziąłeś, bo pewnie i tak nie zdradzisz… ale dobra robota. Czego za niego pragniesz?
-Tej kobiety- powiedziałem wskazując na brunetkę.
20 luty 2014 r. okolice Tokio (Japonia)
     Leżeliśmy w śpiworach przy ognisku. Jeanne spała… Była zbyt wykończona walką, pewnie jutro zaczną się wyrzuty z jej strony. Katherine dalej nie było… Co ona robi? O co chodzi z tymi oczami? Może Żmije coś zjadło w lesie, w sumie byłby święty spokój.
-Psst… Alan… Myślisz, że wszystko z nią w porządku?- spytał blondyn. Co on się taki troskliwy zrobił?
-Żmijki nie znasz… Zaraz wróci… Obudzi nas wszystkich i każe nie spać tylko no nie wiem… stróżować!
-A właśnie nie powinna jedna osoba stać na czatach?
-Nie martw się nałożyłem na obóz wszelkie zaklęcia ochronne- odpowiedziałem na pytanie Johna i przewróciłem się na drugi bok.
***
     Podchodzi do mnie kobieta. Długie blond loki tańczą na wietrze, a biała, długa sukienka lekko unosi się pod wpływem żywiołu. Stoi do mnie tyłem. Nie widzę jej twarzy, mimo to wiem, że szuka kogoś gorączkowo. Nagle słyszę jej delikatny i dźwięczny głos:
-Proszę znajdź ją… Ocal!
     W mojej głowie rozbrzmiewają te słowa wciąż i wciąż tworząc melodię. Przeklętą muzykę. Kobieta znika na jej miejscu widzę ogromną salę tronową. To Ciemna Strona… Znów ta kobieta… Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Znów stoi tyłem. Tym razem ubrana w czarną suknię, a jej długie blond włosy spływają aż do kolan. Odwraca się… Widzę piękną twarz… ale jej oczy… Puste! Dlaczego mam przeczucie, że to nie kobieta z poprzedniej wizji? Tylko osoba, którą mam ocalić?
***
     Znów budzi mnie ten przeklęty sen. Cholera… O co w nim do cholery chodzi? Prześladuje mnie od wieków… Od wieków ten sam, niezmienny…
     Nadchodzi Katherine… Ciekawe gdzie się podziewała. Z jej ramienia cieknie krew. Jednak to nie jest zwykłe przecięcie. Nie goi się… Platyna! Czyżby ślad po walce? Żmija już zauważyła, że nie śpię. Wstaję… Co ja do cholery robię? Biorę apteczkę Jeanne i biorę bandaż. Co ja się taki troskliwy robię? Żmija chyba zaczaiła co chcę zrobić.
-Co ty robisz? To nic takiego- syczy na mnie wściekła.
-Co pani łowczyni tysiąclecia boi się bandaży. No wiem mumie i tak dalej- zakpiłem z niej. Jest taka wkurzająca.
     Dziewczyna zamilkła i ścisnęła pięści. Podwinęła rękaw. Moim oczom ukazało się wiele blizn, w tym ta szrama. Obwinąłem parę razy i mocno zawiązałem. Kurczę, dawno  nic nie opatrywałem.
- Powiesz jej prawdę?- spytała Katherine. Jej wypowiedzenie było pozbawione emocji.
-Czego?- spytałem głupio, zapewne chodzi jej o Jeanne.
-Nie chcę tu waszych kłótni. Wiem dlaczego ją wtedy zostawiłeś. Niestety ona jest całkowicie oszukana przez łowców. Nie musisz nic jej mówić… Możesz przekazać jej sen. Twoje wspomnienia…- zasugerowała beznamiętnie i odeszła w stronę ognia.
     Miała rację… Muszę jej powiedzieć jak było. Jak to zabrzmiało, przyznałem Żmii rację… Mam przed oczami tamten dzień. Takie proste zaklęcie…
Chicago ( Stany Zjednoczone), 26 IV 1965 r.
     Byli ze sobą już dwa lata. Ona Jeanne… jego przyjaciółka, siostra, jedyna rodzina. Osoba, dla której zrobiłby wszystko. Poświęciłby życie. Tak jak on nie znała rodziny, wychowała się samotnie w przekonaniu, że jest czystym złem. Oboje nie wiedzieli kim są. Jest tylko jedna ważna różnica pomiędzy nimi. Ona dobra czarownica, ja zły demon… To ona zapanowała nad mym mrokiem. Skazałem ją na cierpienie. Naprawdę jestem egoistą.
-Znalazłam nowe zaklęcie! Może ono będzie odpowiedzią na twoje sny!-  powiedziała podekscytowana Jeanne.
     Siedzieliśmy właśnie w moim czarnym BMW. Wyjeżdżaliśmy z centrum Chicago. Zmierzaliśmy na lotnisko. Chcieliśmy wyjechać do Europy. Ona starła mi pomóc w odnalezieniu rodziny, a raczej informacji o niej, oraz w zrozumieniu snu. Ja szukałem jej ojca…
     Przystanęliśmy w małej restauracji. Chcieliśmy coś jeszcze zjeść przed lotem. Poczułem łamane zaklęcie zabezpieczające… Łowcy… Tylko nie to! Spojrzałem na Jeanne, była taka szczęśliwa. Nie mamy szans uciec, ale jakbym ją zostawił samą. Łowcy pomyślą, że była przeze mnie manipulowana, a zaklęcie prysło wraz z moim odejściem. Nic jej nie zrobią… Nie mogą zabijać opętanych ludzi. Jak zostanę i zobaczą ją w pełni świadomą, przebywającą ze mną. Zabiją ją… Bez litości. Już wiedziałem co zrobię… Nałożyłem na twarz maskę obojętności.
-Kocham cię Jeanne… Moja siostrzyczko- powiedziałem, całując ją po raz ostatni w czoło.
-Też cię kocham Alan… Stało się coś?- popatrzyła na mnie niepewnie, wiedziała, że rzadko mówię o swoich uczuciach.

-Nic, muszę iść do toalety- powiedziałem zerkając ostatni raz na dziewczynę. Wiedziałem, że robię słusznie, tylko czemu moje serce bolało tak mocno… Tak mocno… Nie zostało mi nic innego… Teleportowałem się. 
***
*amerykański pistolet na nabój rewolwerowy

4 komentarze:

  1. Łowcy i demony, ciekawe. Apokalipsa?

    OdpowiedzUsuń
  2. GG: 26571006
    Bo ciekawość prowadzi do Przeznaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutne! W każdym razie zakonczenie :( Rany faceci są beznadziejni, dlaczego mówią że kochają a potem odchodzą bez słowa? A jak już `ze słowem` to takim które jest kompletnie bez sensu. Alan musi jej wyznać prawdę, i to jak najszybciej, może i Jeanne nie wybaczy mu, ale przynajmniej będzie wiedziała dlaczego, a spodziewam się że to pytanie nurtuje ją od długiego czasu.
    Fajnie i przyjemnie się czytało :D Czekam na ciąg dalszy i zapraszam do siebie ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ohayo :*
      Dziękuje, że mnie odwiedziłaś... Naprawdę to miłe co napisałaś i bardzo natchnęło mnie do pracy :) Dziękuje

      Usuń