Witam :)
Moja koleżanka poprosiła mnie o napisanie, krótkiej 2 lub 3 partowej historii miłosnej... wiem jak to brzmi... Jeśli ktoś lubi romansidła, złamane serca, pewnego przystojnego siatkarza i wścibskie siostry to zapraszam na: http://dajszansemilosci.blogspot.com/
piątek, 29 sierpnia 2014
czwartek, 7 sierpnia 2014
5. ,,Stara przyjaźń nie rdzewieje"
Hej!
Przepraszam za długą nieobecność. Naprawdę ostatni czas był dla mnie bardzo pracowity. Potem pojechałam na wakacje. I tak jakoś wyszło. Przepraszam jeszcze raz...
***
Imię: Jeanne
Nazwisko: Evans
Wiek: 65 lat
Urodziny: 13 sierpień
Kolor oczu: brązowe
Zawód: Łowca
Gatunek: Człowiek (czarownica, łowca)
Marzenie: Uznanie przez Katherine, że jest najlepszym łowcą
Ulubione zajęcie: walka, nauka magii (studiowanie ksiąg), wróżby
Nienawidzi: być bezsilną i słabą, być zbyt długo w towarzystwie ludzi
Cechy charakteru: miła, uparta, pomocna, na ogół uprzejma, zawsze dąży do celu
Ostatnio zapomniałam cokolwiek wspomnieć o Jeanne :)
***
Przepraszam za długą nieobecność. Naprawdę ostatni czas był dla mnie bardzo pracowity. Potem pojechałam na wakacje. I tak jakoś wyszło. Przepraszam jeszcze raz...
***
Imię: Jeanne
Nazwisko: Evans
Wiek: 65 lat
Urodziny: 13 sierpień
Kolor oczu: brązowe
Zawód: Łowca
Gatunek: Człowiek (czarownica, łowca)
Marzenie: Uznanie przez Katherine, że jest najlepszym łowcą
Ulubione zajęcie: walka, nauka magii (studiowanie ksiąg), wróżby
Nienawidzi: być bezsilną i słabą, być zbyt długo w towarzystwie ludzi
Cechy charakteru: miła, uparta, pomocna, na ogół uprzejma, zawsze dąży do celu
Ostatnio zapomniałam cokolwiek wspomnieć o Jeanne :)
***
Londyn, wiek
XVI… Czy to sen? Mój dom, a raczej ogród… Róże czerwone, herbaciane, różowe,
białe, mama je tak kochała. Potem przejmowała się nimi bardziej niż mną i
braćmi. Zobaczyłam siebie w wieku siedmiu lat. Z dwoma, sięgającymi do pasa
blond warkoczami, zielonymi oczami, oraz ślicznej sukience z niebieskiego
jedwabiu wyglądałam jak typowe dobrze urodzone dziecko. Trzymałam za rękę ładną
dziewczynkę… Też szlachciankę, o rudych, długich włosach związanych wstążką i
piwnych oczach, ubraną w prawie identyczną sukienkę jak moja. Tak to Elizabeth
Snow… Moja najlepsza przyjaciółka, albo inaczej… moja była fałszywa
przyjaciółka. Wyglądałyśmy tak uroczo tańcząc w ogrodzie. Westchnęłam ze
smutkiem i popatrzyłam na taflę jeziora. Nagle coś się z niego wynurzyło. Coś
przerażającego! Dziewczyna na oko dziesięcioletnia, o poszarpanych, długich
rudych włosach i dużych, piwnych, zaczerwienionych oczach. Cerę miała
zielonkawą, usta popękane, a sukienkę porozrywaną i identyczną jak dwie
dziewczynki z przeszłości. Ociekała z niej woda… To duch topielca… Typ duszy szukającej zemsty
za swoją okrutną śmierć lub czuwającej nad miejscem śmierci, by ostrzec
nieroztropnych o zagrożeniu. Tą zjawą była… Ell. Rozpoznałam ją mimo tego
przerażającego wyglądu. Dlaczego? Jak to się stało? Zrobiłam lekki krok do tyłu… O co w tym
wszystkim chodzi?
-Zawsze patrz w górę- szepnęła ochrypłym głosem zjawa.
-Zawsze patrz w górę- szepnęła ochrypłym głosem zjawa.
Nagle ziemia
pod moimi nogami zaczęła się osuwać… Zaczęłam spadać. Chciałam się czegoś
złapać, ale ogarnęła mnie ciemność. Pustka…
Przed oczami miałam przerażającą twarz Rudej. Nagle poczułam, że uderzam
o coś twardego. Szybko zerwałam się z posłania i nabrałam gwałtownie powietrza.
Czułam się jakbym tonęła i nagle ktoś
mnie wyłonił z wody. Otworzyłam szeroko oczy. Nade mną pochylała się
Jeanne, trzymająca mnie kurczowo za ramiona. Popatrzyłam na nią lekko zawstydzona.
Ona jednak się tylko uśmiechnęła, jakby nie zważając na moją słabość.
-Miałaś
chyba zły sen- stwierdziła „mądrze”. To sama wiem! Odkryła Amerykę! Chłopcy
spali, ale i tak miałam nadzieję, że nie krzyczałam- Nie, nie martw się nie
krzyczałaś, ani nie wyrywałaś się w nocy- odparła zamyślona czarownica, ale po
chwili poczerwieniała. Zawstydziła się. Chyba zdała sobie sprawę, że czytała w
moich myślach. Cholera! Straciłam kontrole nad umysłem. Obdarzyłam ją gniewnym
spojrzeniem.
Zerwałam się
całkowicie ze śpiwora i podeszłam do dwóch przygłupów. Pierwsze znalazłam się
koło Johna. Odkąd go poznałam strasznie mnie intrygował. Tajemniczy, a zarazem
taki znajomy. Przypominał mi Henry’ego. Jak go zobaczyłam pomyślałam, że to on,
jednak mój brat nie żyje. Nie rozumiem jak można być tak do kogoś podobny. Może
to moja rodzina? Czy coś? Nie wiem… Niestety patrząc na niego mam wrażanie, że
stoi przede mną mój braciszek, który zaraz mnie przytuli i powie, że całe moje
życie to był tylko zły sen. Niestety Henry nie żyje… Muszę to sobie w końcu uświadomić…
Zabili go… Moi rodzice zabili go, a ja
nic nie zrobiłam. Zemsta nic nie pomogła, myślałam, że poczuję się lepiej, ale…
Co ja pierdziele! Zabije wszystkie demony i wtedy dokonam pełni zemsty! Poczuje się lepiej! Kopnęłam blondyna w brzuch. Ten z
przeraźliwym wyciem zerwał się z snu, budząc przy okazji Blacka. O nim
wiedziałam trochę więcej, ale i tak jego przeszłość jest mi nieznana. Wiem
jedno to irytujący dureń.
-Ile wy
śpicie! Musimy się stąd zbierać! Demony mogą nas wytropić, a chcę mieć raz
święty spokój!- krzyknęłam na nich zdenerwowana. Ten sen sprawił, że nie miałam
ochoty na nic… nawet na walkę- Black pokarz tę mapę! Musimy w końcu zacząć
szukać tych cholernych wrót! Aaa… I nie życzę sobie waszych kłótni!-
krzyknęłam, patrząc wymownie na bruneta i brunetkę. Black pokazał jej swoje
wspomnienia, ale Jeanne, wciąż patrzyła na niego niechętnie. Czuła się
zdradzona i zdezorientowana… No cóż, była oszukiwana przez łowców. Może to nie
w moim stylu, ale porozmawiam z nią… Nie może mi teraz zabić Blacka, a jest do
tego zdolna. Zamyśliłam się. Dopiero teraz zauważyłam, że towarzystwo mi się
przygląda. Popatrzyłam surowo na bruneta- Jeszcze nie wyjąłeś tej cholernej
mapy- warknęłam.
- Złość piękności
szkodzi- powiedział z uroczym uśmiechem Black i machnięciem ręki , przywołał
mapę.
Totalny
debil… Uwielbiał mnie wkurzać… Dziś jednak nie dam mu satysfakcji i nie
odpysknę. Nigdy nie rozmawiałam z moimi pionkami… One służą tylko do grania… W
moja grę… Złapałam zwinnie mapę w locie i ją rozwinęłam. Zdanie nie stanowiło
dla mnie problemu, łatwo je przetłumaczyłam. Spojrzałam z nadzieją na Jeanne.
Zostawiłam ją z jednego powodu. Gówno obchodzi mnie jej magia! Chcę tylko, żeby
to ona otworzyła bramę… Wierzę, że po to pojawiła się ponownie w moim życiu… Uważam,
że to jej przeznaczenie.
-Wskazówka
to: „Tam gdzie Bóg i anioły z człowiekiem się spotykają i swymi darami, łaskawie darzą”. To dosłowne
tłumaczenie!
- Może
chodzi o świątynie!- stwierdził „inteligentnie” Black. Chyba każdy o tym
pomyślał…
-Jak masz
zamiar przeszukać wszystkie świątynie w Japonii?- odgryzła się Jeanne, patrząc
na Blacka z kpiną.
-Nie… Tylko
te najstarsze- odparł spokojnie, ale z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
Westchnęłam… Znów się kłócą o głupoty.
Cholera nie mam czasu na bzdury. Nie wiem dlaczego, ale nie uważam, żeby
chodziło o jakieś świątynie. To by było zbyt łatwe. Nagle ujrzałam wśród drzew
skrawek niebieskiej tkaniny. Przetarłam oczy… Materiał zniknął. Ale ja jak
zahipnotyzowana szłam w tamtą stronę. Na pewno mi się to nie przewidziało. Mam
złe przeczucia. To na pewno był niebieski jedwab… Jak w moim śnie! Kurde! A jak
popadam w paranoje! Dobra Owen opanuj się! Zerknęłam w głąb lasu. Tym razem w dali
zobaczyłam rude włosy... Elizabeth! Mimo woli ruszyłam dalej. W oddali
słyszałam tylko krzyki.
-Katherine?!
Gdzie idziesz?!- usłyszałam pytanie Johna. Myślałam, że mnie bardziej szanuje,
a on od tak wymawia moje imię. Zignorowałam go…
- Idę do panienki!- krzyknęła do chłopców
Jeanne i ruszyła za mną… Zero spokoju.
Tym razem
zauważyłam w całej okazałości Elizabeth. Tego przerażającego topielca ze snu.
Ruda dziewczyna odwróciła się do mnie, a jej sine usta wykrzywiły się w
przepraszającym uśmiechu. Chciałam do niej podbiec, ale zniknęła. Pojawiła się
z dziesięć metrów dalej… Czyżby ona mnie gdzieś chciała zaprowadzić? Dalej
ruszyłam za nią pod górę. Czyżby moja wyobraźnia płatała mi figle… Duchy nie
istnieją! To czemu za nią idę? To nie jest ciekawość… Ja chcę… Ja muszę
wiedzieć… Dlaczego moja najlepsza
przyjaciółka mnie zdradziła. Czyżby naprawdę to była zazdrość jak mówił mój
„ojciec”? Sama już nie wiem… Nagle usłyszałam szelest liści. Jeanne porusza się
strasznie głośno jak na Łowce Demonów.
- Poruszasz
się jak słoń- zasyczałam do zdziwionej Metyski. Wybełkotała jakieś przeprosiny,
a ja bez słowa ruszyłam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Elizabeth.
A może to pułapka? Trudno! Zawsze można trochę powalczyć… Muszę sprawdzić. Zatonęłam
w wspomnieniach.
Londyn,12 stycznia
1507 rok
Jadłam w całkowitej ciszy obiad. Spoglądałam
na mamę i moich braci. Wszyscy byli jacyś smutni. Co się znowu stało? Ojczym wyjechał w jakiejś ważnej sprawie do
księcia. Popatrzyłam na Henry’ego, który wychwytując moje spojrzenie,
uśmiechnął się promiennie .Nagle głos zabrała matka.
-Ty i Henry nie powinniście zadawać
się z Elizabeth- powiedziała po chwili ciszy- To córka Łowcy- dodała ciszej,
tak, że usłyszeliśmy to tylko my.
Spojrzałam na nią z wyrzutem. Co ona
sobie myśli?! Będzie mi mówić z kim mam się przyjaźnić! Ell nigdy by mnie nie skrzywdziła. Kochałam ją
jak siostrę, a ona mnie. Popatrzyłam błagalnie na ukochanego brata. Miałam
nadzieję, że ,mi pomoże.
-Matko- zaczął z nutką wahania- Musisz
nam wybaczyć, ale ja i Kate bardzo przywiązaliśmy się do Ell i nie chcemy tracić jej przyjaźni. Zresztą
zawsze mówiłaś, że w razie potrzeby możemy liczyć na ojca- dokończył pewnie swą
wypowiedz Henry.
Spojrzałam na niego dziwnie. Nigdy
nie wspominaliśmy o znienawidzonym ojcu. Zwłaszcza Henry. On gardził nim. Traktowaliśmy
ojczyma jak ojca. To on był dla nas wsparciem i okazał nam miłość. Nasz
ojczulek żerował tylko na naszą moc. Zwłaszcza na moją… Płynęła we mnie krew
czarownic i demonów. Tylko kobiety dziedziczyły magiczne zdolności po
przodkach. Henry posiadał moc demona, ale nie praktykował jej, przekładał ją na
niezwykłą siłę. Zawsze gardził czarną magią i nie słuchał matki w kwestii
czarów. Mi kazał się uczyć… Chciał bym umiała się obronić… Zawsze się o mnie
troszczył.
Matka popatrzyła na niego gniewnie. Wiedziałam, że nie wybuchnie. Reszta
rodzeństwa nie wie o istnieniu naszego ojca. To zwykli ludzie… Zawsze im tego
zazdrościłam. Matka zachowywała spokój. Uśmiechnęła się do Henry’ ego
pobłażliwie.
-Ojciec nie będzie się za wami
wiecznie uganiał i was pilnował- odparła poważnie.
Teraz już wiedziałam, że przesadziła.
Henry gwałtownie wstał od stołu i ruszył szybkim krokiem do drzwi. Już miał
trzasnąć drzwiami, gdy rozległ się krzyk matki.
-Henry! Wracaj tu i przeproś! Może obędzie
się bez solidnej kary!
-I tak ja i Kate będziemy się widywać
z Ell!- dodał gniewnie i ignorując rozkaz matki, wyszedł pośpiesznie z
pomieszczenia.
Spojrzałam ze strachem na matkę.
Wiedziałam, że Henry doprowadził ją do furii, którą skrywała pod maską
obojętności i dumy. Tak moja matka wyglądała jak królowa .Była typową
szlachcianką. Na co dzień ubrana w najdroższe suknie z drogich materiałów.
Chodziła w wystawnej biżuterii z drogimi kamieniami szlachetnymi .Długie,
kręcone, blond włosy spinała w wytwornego koka. Była naprawdę piękną kobietą,
wręcz wyglądała jak anioł. Sprawiała wrażenie
dumnej i wyniosłej, nigdy nie pokazywała prawdziwych emocji. Jej głos
był wiecznie melodyjny i spokojny… Za spokojny… Podobno ja byłam do niej bardzo podobna, wręcz
idealna młodsza kopia. Oczywiście z wyglądu.
Kiedyś mama była inna. Nim skończyłam sześć lat. Matka była wesołą młodą
kobietą. Chodziła w zwiewnych sukienkach , a jej piękne włosy spływały do pasa
niczym nici ze szczerego złota. Zrywała ze mną kwiaty, bawiła się z nami,
śmiała się. Nie przystawało to tak wysoko postawionej kobiecie, ale nikt nic
nie mówił. Uważano ją za anioła. Dobrego i pięknego. Wszystko się zmieniło, gdy
znów zaczęła się kontaktować z ojcem
Teraz spoglądała na mnie gniewnie,
Henry wychodząc, skierował złość matki na mnie. Zawsze umiałam udowodnić swoje
rację. Byłam pupilkiem rodziny, choć miałam najmniej do powiedzenia. Po
pierwsze byłam dziewczyną, a po drugie najmłodszą z rodzeństwa.
-Matko zgadzam się z Henrym-
powiedziałam spokojnie-Chcę przyjaźnić się z Elizabeth… Pomyśl to może być
korzystne matko!- próbowałam ją przekonać- Owinę sobie córkę łowcy wokół palca-
dodałam ciszej, by usłyszała tylko kobieta.
-Zgadzam się- powiedziała krótko, ku
mojemu zdziwieniu- Jednak uważam, że jeszcze pożałujesz tej pseudo przyjaźni Katherine-
podsumowała i z gracją wstała od stołu.
***
Szłyśmy
przed siebie w milczeniu. To coś podobne do Elizabeth znów zniknęło. Może to
jednak była halucynacja.
-Katherine-
sensei… Czy uważasz, że Alan pokazał mi prawdę?- spytała cicho.
Popatrzyłam
na nią. Znów kolejny człowiek, z którego się czyta z jak otwartej księgi.
Smutek, nadzieja… Już wiedziałam, dlaczego nie mogła spać. Brunet postanowił
pokazać jej swoje wspomnienia. Cóż sama mu to doradzała.
- Black mówi
prawdę- powiedziałam poważnie. Ona spojrzała na mnie z radością- Sama wydałam
rozkaz złapania go. Łowcy to cwane istoty. Potrafią doskonale oszukiwać i
manipulować… Ty byłaś silną i młodą czarownicą, która nadawała się by dołączyć
do szeregów Pogromców Demonów. Do tego wpoili ci nienawiść do Blacka. Byłaś
idealną maszyną do zabijania- skończyłam wypowiedz bez krzty emocji.
Jeanne miała
coś powiedzieć, gdy nagle znów zobaczyłam topielca. Pokazałam jej szybkim
ruchem ręki by zamilkła. Zaczęłam biec w kierunku Elizabeth, a Jeanne bez słowa
ruszyła za mną. Ruda pokazywała się wciąż to nowych miejscach.
-Czuję
wyraźną aurę śmierci-powiedziała cicho Metyska.
-Wierzysz w duchy?- spytałam bez
zastanowienia.
-A ty nie?-
opowiedziała pytaniem na pytanie, przeszywając mnie czujnym wzrokiem.
-Matka mi
opowiadała o przypadkach, kiedy to pokutujący duch ma odpłacić swoje winy-
odparłam poważnie, marszcząc czoło.
Brunetka
uśmiechnęła się do mnie z podziwem. Wykazałam się wiedzą godną czarownicy.
Ostatnio dużo mówię. Lepiej jak ograniczałam wypowiadane słowa.
-Widzę w
takim razie, że ktoś chce odkupić swoje winy względem ciebie- powiedziała
poważnie Łowczyni- Musisz to załatwić sama Katherine- sensei… Do widzenia-
pochyliła lekko głowę i ruszyła w kierunku obozu.
Znów
zobaczyłam Ell… Nie wiem dlaczego, ale chciałam jej pomóc… Wyglądała okropnie,
cierpiała… Nie miałam pojęcia, dlaczego
mimo zdrady chcę jej pomóc… Opowiedzieć wszystko, przytulić. Nie rozumiałam ,
dlaczego nie czuje do niej nienawiści, tylko troskę… Uczucie, które dawno nie
narodziło się w moim sercu. Czy Jeanne miała rację i Ell chce mnie przeprosić?
Pobiegłam szybciej tam gdzie stała wcześniej Ruda. Znów pojawiła się parę
metrów dalej.
-Ell… proszę
zaczekaj!- krzyknęłam do zjawy.
Topielec
odwrócił się do mnie na ułamek sekundy. Mogłabym przysiąc, że uśmiechnęła się
do mnie z nadzieją. Mimo wszystko duch nie spełnił mojej prośby i znów musiałam
biec w miejsca, gdzie uprzednio się pojawiał. Nagle przystanęła… Był to
najwyższe miejsce w lesie, a zarazem zbocze ogromnego urwiska. Podeszłam bliżej
bez lęku do kobiety. Przede mną ukazał się piękny widok na Fuji-san- najwyższy
szczyt Japonii… Prezentował się imponująco z pokrytym śniegiem szczycie,
sprawiał wrażenie groźnego i niedostępnego. Jakby mówił, że jest dostępny tylko
dla wybranych. Spojrzałam na przerażające, a zarazem smutne oblicze Ell,
identyczne ja w moim śnie. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. Mam przynajmniej
nadzieję, że to był uśmiech. Nie wiem czy potrafię okazać jakieś pozytywne uczucia.
-Zawsze
patrz w górę- powtórzyła zdanie ze snu Ruda.
Mój wzrok
skierowałam na zaśnieżony szczyt. Wtedy zrozumiałam… Jednak mimo radości widok
Snow, znów przysporzył mi bolesnych wspomnień, które niczym fala uderzyły do
mojej głowy…
Londyn, 28 kwiecień
1507 rok
Tego dnia byłam martwa… Teoretycznie
byłam… Miałam ciało, ale moja dusza była roztrzaskana… Zabiłam… Wszystkich…
Nawet o tym nie wiedząc! Morderczyni... Popatrzyłam z obrzydzeniem na swoje delikatne
ręce, oczami mojego sumienia widziałam na nich krew.. Nigdy nie mogłam być
dzieckiem… Zawsze byłam potworem. W tym momencie potrzebowałam śmierci. Była
ona pożądanym stanem. Tak… Ośmioletnie dziecko prosiło Boga o rychłą śmierć.
Spojrzałam na lustro w pokoju… Moje oko znów stało się czarne. Zaklęcia mamy
zniknęły, jak ona… Tak nie cierpiałam nowej mamy, ale ją kochałam… Ojczym
okazał się dla mnie prawdziwym tatą, a ja co zrobiłam… Zamordowałam go… Moje
rodzeństwo, też niczemu nie było winne… Zamordowałam ich… Potwór. Nie mogłam
patrzeć na swą winną twarz. Wtedy w głowie odezwał się cichy głosik. „Oni
zabili twojego brata”. Pustka… Przecież nic się nie stało… Jestem demonem…
Spojrzałam na moje odbicie… Moje oczy były czarne… Usłyszałam wtedy słowa Henry’ego.
„Cokolwiek się stanie nie trać swojego człowieczeństwa… To nie da ci ulgi.
Sprawi tylko, że staniesz się bezuczuciowym potworem”. I znów zobaczyłam martwe
twarze mych bliskich. Nowa fala bólu przeszyła mnie na wylot… Zabiłam…
Potrzebowałam wsparcia… Ell… Myślałam, że ona zrozumie, powie, że to nie ja,
zapewni, że zawsze jestem dla niej siostrą.
Przyszła jak zwykle. Widziałam ją z
okna mojego pokoju… Nie miałam siły stać… Czekałam z nadzieją, że mimo wszystko
mnie nadal kocha. Przytuli mi powie, że to nie moja wina. Już nie miałam siły
płakać, straciłam wszystko z wyjątkiem Ell. Nie zależało mi już a niczym…
Zastanawiał mnie tylko ten ironiczny uśmieszek na twarzy Rudej. Jakby
zwycięski… Z dumnie podniesioną głową ruszyła do mojego pokoju. Widząc mnie
skuloną w kącie, obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Nie mogłam uwierzyć,
że moja najlepsza przyjaciółka… siostra… tak mnie rani! Chciałam śmierci!
-Wstawaj plugawy demonie! Córko
Szatana! Odpowiesz z swe grzechy! Spłoniesz jeszcze dziś!- krzyknęła ze
satysfakcją.
Popatrzyłam ze strachem na jej puste
oczy. Przez chwile zauważyłam w nich ciemny błysk, ale szybko zniknął na rzecz
obojętności w jej naturalnych oczach. Wtedy do pokoju wparował jej ojciec-
potężny Łowca, oraz inni podlegli mu rycerze- Łowcy. Spuściłam głowę… Byłam
gotowa na śmierć. Ruszyłam za mężczyznami.
Londyński rynek, 29
kwiecień 1507 rok
Szłam w milczeniu na miejsce
egzekucji. Nie wyrywałam się, krzyczałam. Zasługiwałam na śmierć. Nie czułam przed
nią strachu. Pragnęłam jej jak niczego innego na świecie. Miała być ona
ukojeniem mojej krwawiącej duszy. Nie czułam bólu płynącego z poranionego
ciała. Miałam związane usta by uniemożliwić mi wypowiedzenie żadnej klątwy.
Głupi ludzie… Jakbym chciała mogłabym ich unicestwić jedną myślą. Widziałam
przed sobą ułożony stos. Wiedziałam, że czeka mnie niewyobrażalny ból.
Oczywiście mogłam się uratować. Ludzie zabijali w ten sposób tyle niewinnych
istnień, nie wiedząc, że prawdziwa czarownica mogłaby nałożyć na siebie
zaklęcie ognioodporności. Mnie czeka śmierć w niewyobrażalnych mękach. Nie sposób
sobie wyobrazić ból z bez przerwy pojawiających się oparzeń, które goją się, by
znów oszpecić moje ciało. W końcu demoniczna moc samo uleczania nie będzie
nadążać z gojeniem ran… Po dłuższej chwili zacznę dopiero płonąć. Zginę… Kat
popchnął mnie na stos. Gwałtowny podmuch wiatru rozwiał moje długie włosy,
zasłaniając mi skutecznie oczy. Wiedziałam, że dużo ludzi nie mogło uwierzyć w
moją winę, ale widząc moje dwukolorowe oczy, z anioła uczynili mnie demonem.
Kat przywiązał mnie do dużego pala. Szorstki sznur ranił moje delikatne ręce. Spojrzałam
ostatni raz na Ell. W ramionach trzymała ją matka. Chciała do mnie pobiec. To
była dawna ona, moja przyjaciółka. Zobaczyłam łzy w znajomych oczach.
Powróciła… Uśmiechnęłam się do niej ten ostatni raz. Dumnie uniosłam głowę. Chciałam
przed śmiercią udowodnić, że jestem Katherine Owen. Poważna i dostojna
szlachcianka. Nigdy nie błagająca o litość.
Spojrzałam w niebo… Ten ostatni raz
chciałam zobaczyć jego piękno. Tego dnia wyglądało wyjątkowo ślicznie. Błękitne
niebo ozdobione niekiedy małymi, puszystymi chmurami, jakby z piór i złote słońce,
które również cieszyło się z mojej tragedii. Nawet Matka Natura radowała się z
mojej śmierci. Potwór w końcu zostanie zgładzony!
***
Potrząsnęła
głową. Nie cierpiałam wspominać. Moja przeszłość była zbyt mroczna i bolesna, a
ja… Nie mogłam czuć! Ścisnęłam pięści,
raniąc dłonie paznokciami, nie mogłam przecież uronić żadnej łzy. Nie zwracając
uwagi na stojącą w bezruchu Ell, wciąż przyglądałam się szczytowi Fuji-san. Dlaczego
maska, którą tak długo tworzyłam jest taka krucha? Jedna samotna łza popłynęła
po moim policzku. Dziwne uczucie… Mokre i zimne… Dotknęłam delikatnie policzka.
Pojawiła się na nim wilgotna smuga. Nie było jej tam od ponad czterystu lat. Co
się ze mną dzieję?!
Spojrzałam
na Ell. Dopiero teraz zauważyłam w zjawie to piękno, które zawróciło w głowie
niejednemu mężczyźnie. Uśmiechała się do mnie łagodnie. W taki sam sposób, jak
wtedy kiedy byłyśmy małymi dziećmi.
-Dlaczego?-
spytałam z wyrzutem, patrząc jej prosto w oczy.
-Ja…-
powiedziała z trudem- Zazdrościłam…- zakończyła i odwróciła ze wstydu głowę-
Pokarzę- zaproponowała i nie czekając na odpowiedz, złapała mnie za dłoń.
Spadałam.
Rozpaczliwie próbowałam się czegoś złapać, ale otaczała mnie tylko pustka.
Nagle zauważyłam lekkie światło. Po chwili byłam już na kwiecistej łące.
Chwiejnym
krokiem udźwignęłam swoje ciało i leniwie spojrzałam na otaczający mnie
krajobraz. Znajdowałam się w maleńkiej dolinie otoczonej dookoła górami. Przede
mną rozpościerał się kwiecisty dywan, który delikatnie łaskotał moje bose
stopy. Wtedy spojrzałam na swoje ręce i nogi. Nie należały do mnie. Były to
kończyny dziecka. Dotknęłam swoich włosów. Kręcone… Przybliżyłam jedno pasemko
przed oczy. Moje włosy były rude! To niemożliwe! To ciało należało do Elizabeth!
Do małej Ell! Czyżbym znajdowała się w jej wspomnieniach?! Odczuwam wszystkie
jej emocje. Złość, zazdrość, strach, a zarazem poczucie winy. Skąd te uczucia?
Po chwili zauważyłam siebie biegnącą z… to Henry! Mój ukochany braciszek! Taki
jakiego go zapamiętałam! Wesoły, dobry… Ubrany w zwykłe lniane ubranie. Zawsze
denerwował tym matkę. Znaczy odkąd stała się inna. Wtedy uznała, że to nie
przystaje chłopcu tak szlachetnie urodzonemu. Henry zaczął specjalnie się tak
ubierać, by pozłościć matkę. Miałam ochotę rzucić się mu w ramiona. Ucałować
jego policzki. Niestety nie mogłam się poruszyć, ani o milimetr. To nie moje
ciało… Dopiero teraz zwróciłam uwagę na dawną siebie, patrzącą dużymi zielonymi
oczami na brata. Uśmiechałam się do niego radośnie. Tak ubóstwiałam go… On też
wciąż patrzył na mnie. Delikatnie gładził moje blond włosy, upięte w kucyk.
Również patrzył na mnie jak na ogromny skarb. Poczułam ciężar na sercu. To
uczucie należało do Ell! Zazdrość? Ale
dlaczego? To mój brat! Czyżby ona go… kochała?
Moje
przemyślenia przerwało pozdrowienie rodzeństwa. Mała ja uśmiechała się
promiennie do Rudej i machała energicznie ręką. Henry tylko uśmiechał się do
przyjaciółki. „Moja” ręka podniosła się niepewnie i odpowiedziała na
pozdrowienie. Jednak nie to mnie niecierpliwiło. Wiedziała co za chwilę ma
nastąpić. Moje serce już podskakiwało z radości. Pierwsza podbiegła do „mnie” ja
sama. To brzmi strasznie dziwnie… Kattie rzuciła mi się w ramiona. Poczułam jej
ciepło. Co stało się z tym ufnym i beztroskim dzieckiem? Nie żyje… Odpowiedziałam
sama sobie po chwili namysłu. Na koniec podszedł do nas mój braciszek i
przytulił nas obie. Czy tak wygląda niebo? Nie chciałam tego kończyć! Poczułam
jego ciepły oddech na skórze. Najwspanialszy moment w życiu to mało
powiedziane. Nie tylko ja czułam się dobrze w ramionach Henry’ego. Ell też
rozpływała się w rozkoszy. Jak mogłam nie zauważyć, że ona go kocha? Podobno
byłam wyjątkowo mądrym dzieckiem. Widocznie przeceniałam swoją inteligencję.
Miłą chwilę przerwały wyrzuty sumienia Rudej. Co ona takiego zrobiła? I
dlaczego musiała mi przeszkadzać swoimi uczuciami akurat w tej chwili!
To co dobre
kończy się zbyt szybko. W końcu opuściłam ramiona mojego brata, choć marzyłam
by znaleźć się tam z powrotem. Próbowałam ruszyć tym ciałem, lecz to tylko
wspomnienie. Nic nie mogę uczynić.
-Ell!
Pozbieramy kwiaty?- spytała dawna ja, robiąc przy tym minę zbitego psa.
-Oczywiście!-
odkrzyknęłam i szybko chwyciłam małą siebie za dłoń i ciągnęłam ją w głąb łąki.
-A ty co tak
się wleczesz braciszku!- krzyknęła moja młodsza wersja do Henry’ego.
-Jak cię
złapie Kate to pożałujesz!- odparł z udawaną wściekłością i zaczął nas gonić.
Biegliśmy tak
z dwie godziny. Raz łapała Ell, raz ja, a jeszcze kiedy indziej Henry. Ktoś by mógł
powiedzieć, że powinnam się nudzić przez ten czas, jednak od ponad czterystu
lat nie spędziłam tak przyjemnych chwil. Pełnych szczęścia. Nawet Ruda
zapomniała o złych emocjach i zaczęła się bardzo dobrze bawić. Dobrą zabawę
przerwał krzyk mojej matki, dobiegający zza pagórka.
-Henry,
Katherine natychmiast do domu!- tak brzmiało znienawidzone zdanie wypowiedziane
przez panią Owen.
Pamiętam ten dzień. Dopiero teraz sobie
przypomniałam, że wcześniej bawiłam się z Ell. To ten moment. Za chwilę stracę
brata, a potem całą rodzinę. Chciałam poruszyć ciałem Rudej. Pobiec za nimi.
Uratować Henry’ego. Niestety Elizabeth wciąż stała. Mimo mojej rozpaczy Ell
ignorowała mnie. W końcu to tylko wspomnienie. Nic nie mogę zrobić. Znów mogę
tylko patrzeć na odchodzącego braciszka. Nasze ostatnie spotkanie… Pomachałam
wesoło ręką, co odwzajemniło rodzeństwo. Gdybyśmy wiedzieli. Może lepiej wykorzystalibyśmy
ostatnie chwilę. Teraz mogłam krzyczeć… I tak nikt nie słyszał mego
rozpaczliwego wrzasku. Nie wiem po co Ruda mi to pokazała. Chciała bym
cierpiała. Już wystarczająco zniszczyła mi życie! Nagle rozbłysnęło światło.
Pojawiła się ogromna kula ognia, która parzyła delikatną skórę Ell. Już
wiedziałam kto to jest i o dziwo Ruda też nie była zaskoczona. Jakby się
spodziewała tej wizyty. Czy wyrzuty sumienia Ell były związane z Magdalene? O
co tu chodzi? Nagle z kuli wyłoniła się demonica. Była w postaci bojowej. Jej
włosy płonęły, w oczach były widoczne niebezpieczne ogniki. Ubrana była w
długi, czarny, poszarpany płaszcz sięgający do stóp. Zawsze podziwiałam w
Magdalene jedno… Jej płonące skrzydła. Bardzo piękne. W ręce dzierżyła miecz,
który w tym momencie palił się. Jaką miałam satysfakcję, że należy teraz do
mnie. Ten niezwykły miecz jest mój i kiedyś przeszyje nim jego byłą
właścicielkę. Na pewno!
Czułam
strach Ell… oraz wstyd! Te uczucia po chwili zmieniły się w coś innego- zazdrość.
Magdalene dokładnie wiedziała jak wykorzystywać ludzi. Tylko dlaczego osobiście
przyszła do Ell, a nie wysłała swojego podwładnego? To było zaskakujące.
Spojrzałam na demonice… Teraz na jej twarzy malował się sztuczny uśmiech, który
sprawił, że jej oblicze złagodniało. Włosy w powolnym procesie zmieniły kolor
na czarny, tak jak jej oczy. Skrzydła całkowicie zniknęły, a jej miecz znów
stał się zwykłym kawałkiem metalu. Teraz wyglądała całkiem normalnie. Z
wyjątkiem oczu, gdy tam zawiesiło się wzrok, miło się wrażenie, że bezdenna
pustka tej wyjątkowej czerni zaraz cię wciągnie i już nigdy nie wypuści…
-Dzień
Dobry- powiedziałam cichutko, a raczej powiedziała Ell. Znów wróciły wyrzuty
sumienia.
-Dzień dobry
dziecko… Nie bój się, robisz bardzo dobrze- uspokajała „mnie” Magdalene. Teraz
dopiero zrozumiałam. Niemożliwe! Myśli Elizabeth! Jak mogła?
-Zdradziłam
ją!- rozpaczałam. Jak mogła? Teraz niech cierpi. Dobrze jej tak… Powinna
cierpieć tak jak ja. Ale jeśli jest opętana? Cholera dlaczego nie jestem
niczego pewna!
-Pamiętasz
co mi opowiadałaś. Traktowali cię z góry. Uważali, że są lepsi od ciebie. I do
tego straciłaś adoratorów. Powiedzieć ci ile twoim rodzicom składano propozycji
małżeńskich? Aż do czasu… Smarkula urosła i nagle szaleństwo! Wszyscy się od
ciebie odwrócili i zaczęli podziwiać piękną Katherine Owen. Jej matka może wybierać w książętach męża dla
córki! Ma wszystko to co było twoje! Potrafiła ci się śmiać prosto w twarz! A
co z jej bratem? Na pewno zauważyła, że się w nim podkochujesz i starała się go
od ciebie odizolować. Ta mała, słodka dziewczyna powoli rujnuje ci życie!-
wykrzyczała jednym tchem demonica.
Krew zawrzała
mi w żyłach. Gdybym mogła udusiłabym ją na miejscu. Jak śmiała! Niestety te
słowa wystarczały. Poczucie winy zamieniło się w zazdrość. Magdalene miała
kontrolę nad Ell. Zawiodłam się tylko na jednym. Dlaczego tak łatwo Ruda się
poddała wpływowi demonicy? Dlaczego nie walczyła dłużej z mrokiem swojego
serca? To zabolało najbardziej… Tak łatwo uwierzyła, że jej przyjaciółka chce
zniszczyć jej życie.
Nagle scena
się zmieniła. Znalazłam się w całkiem innym miejscu. Była to przestrzeń, w której
nie chciałam się znaleźć. Centrum Londynu. W dniu mojej egzekucji. Stałam wśród
tłumu, obejmowana przez matkę Ell. Spoglądałam spokojnie na młodszą siebie. Cóż
musiałam przyznać, że efekt mi wyszedł. Naprawdę patrząc na piętnastowieczną
siebie miałam wrażenie, że jest całkiem obojętna na to co się dzieje. Tylko ja
wtedy wiedziałam o swoich uczuciach. Ból, rozczarowanie, straciłam sens życia!
Znów widziałam jak kat przywiązywał mnie do słupa. Miałam dumnie podniesioną
głowę, gdy odczytywano wyrok. Nagle zobaczyłam moje spojrzenie utkwione na Ell.
Nawet nie zauważyłam kiedy z oczu pociekły mi łzy. Ruda żałowała. Dopiero teraz
zdała sobie sprawę co zrobiła. Zaczęłam
się wyrywać matce Ell, jednak ona trzymała mnie w żelaznym uścisku. Ruda
chciała za wszelką cenę uratować przyjaciółkę. Pamiętam ten moment. Poczułam,
że jednak będzie mnie ktoś żałował. Uśmiechnęłam się do Rudej. Nie wiedziałam,
że ten gest aż tyle znaczył dla Ell. Poczuła coś w rodzaju wybaczenia, a z
drugiej strony miała większe poczucie winy. Dziwne uczucie. Kat zapalił stos.
To było okropne, wszystkie wspomnienia do mnie wróciły. Niewyobrażalny ból
poparzonej wciąż to od nowa skóry. Nie chciałam o tym myśleć. Wsłuchałam się w
Ell. Dalej wyrywałam się, a raczej ona z uścisku matki. Nic nie widziałam przez
łzy. Usłyszałam jednak krzyk. Tak jedyny dźwięk, który wyszedł z moich ust tego
dnia. Tylko raz… Taki przeraźliwy, pełen boleści i smutku wrzask i dźwięk
palącego się drewna. Wszyscy zamilkli. Jakby przestali wierzyć w winę dziecka.
Nagle rozbłysło dziwne światło. Bo czy światło może być czarne… Z pleców mojego
dawnego ja wystrzeliły ogromne, czarne skrzydła. Uniosły moje bezwładne ciało
do tej przedziwnej mocy… I zniknęłam. Ja… Ruda uśmiechnęła się na ten widok.
Myślała, że jestem uratowana. Dopiero po chwili otrzeźwiała. Zdała sobie
sprawę, że wysłała mnie do Ciemnej Strony. Uświadomiła sobie, że wysłała mnie
do Piekła. Poczułam nowe łzy na policzkach. Ell płakała… Zawsze uważałam ją za
bardzo silną. Córka łowcy… A teraz? Płakała… W pewnym sensie chciałam by cierpiała,
by choć przez chwile poczuła ból i piekło na jakie mnie skazała. Jednak również
jej współczuła. Mimo wszystko była moja przyjaciółką i nie chciałam jej łez.
Zbyt ją kochałam… Nie potrafiłam jej nienawidzić. Usłyszałam szmery. Mieszkańcy byli wzburzeni,
a zarazem przestraszeni dzisiejszym zajściem. Tak teraz ludzie mieli
potwierdzenie tego, że jestem istnym demonem.
Nagle obraz
zaczął się zamazywać. Znów zaczęłam spadać. Wracałam… Po chwili znów znalazłam
się w swoim ciele. Popatrzyłam ze smutkiem na Rudą. Mimo jej przerażającego
wyglądu, widziałam jej pełne poczucia winy oczy. W tym momencie zdałam sobie
sprawę, że już nie obwiniam jej. To nie była jej wina, że zaprzyjaźniła się z półdemonem.
Trudno jest wyjść zwycięsko po pokusach Magdalene. Zresztą Ell pomogła mi z pierwszą wskazówką.
Jestem jej za to wdzięczna.
-
Przepraszam- wyszeptała z trudem swym chrapliwym głosem.
- Wybaczam
ci- zapewniłam z lekkim uśmiechem. Przynajmniej mam taką nadzieję, że
wykrzywiłam usta w coś na kształt uśmiechu- Teraz powiedz mi co ci się stało?
No wiesz… Jak umarłaś?
Ell
skrzywiła się. Chyba nie chciała o tym mówić, ale ja musiałam wiedzieć.
Uśmiechnęła się do mnie blado i po dłuższej chwili zaczęła mówić:
-Zabiłam się...
Nie wytrzymałam poczucia winy- powiedziała ze smutkiem, patrząc na szczyt
Fuji-san.
Zapadła
cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mogłam w to uwierzyć. Najsilniejsza
osoba jaką znam, popełniła samobójstwo z mojego powodu… Dlaczego? Po jaką
cholerę to zrobiła? Przecież to mi nic nie mogło pomóc! Mogła spełnić swoje
marzenia, stać się żoną nawet księcia! Jak mogła zrobić coś tak głupiego!
- Mówiłam ci
kiedyś, że jesteś idiotką- prychnęłam. Nie umiałam inaczej zareagować. Co
miałam powiedzieć, że jest mi przykro?!
Popatrzyła
na mnie ze zdziwieniem. Chyba spodziewała się innych słów. Najdziwniejsza była
jej późniejsza reakcja. Zaczęła się szczerze śmiać. Tak jak kiedyś. Radowała
się tak tylko podczas naszych wspólnych zabaw. Po chwili jednak przestała.
- To prawda,
że się zmieniłaś- powiedziała poważnie.
Miała rację…
Z Kate, która wiecznie podziwiała swoja starszą koleżankę nie pozostało nic,
oprócz imienia i nazwiska. Uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz i stało się coś
okropnego. Jej postać zaczęła powoli znikać. Próbowałam ja złapać, ale ona
szybkim gestem ręki pokazała, że mam się nie ruszać. Zrozumiałam… Wracała…
Uzyskała przebaczenie, więc może iść do Nieba. Spróbowałam uśmiechnąć się, lecz
nagle na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Odwróciłam się. W moją stronę
nadlatywały tysiące strzał. Już wiedziałam kto mnie atakuje. Nie miałam szans
się uratować. Za późno. Mogłam czekać tylko na śmierć. Zamknęłam oczy… Nie
chciałam tego widzieć… Nagle poczułam pchnięcie. Upadłam na pień jakiegoś
drzewa. Poczułam ból w boku. Trafiła mnie tam strzała. Wyjęłam ją szybkim
ruchem i spojrzałam na mojego wybawcę. Przede mną stał, odwrócony do mnie tyłem
Black. Osłaniał nas magiczną tarczą. Jednym pchnięciem sprawił, że strzały
poleciały w kierunku napastnika. To była Aleksandra. Najmłodsza z Generałów i
Władców. Jeszcze nie miałam okazji z nią walczyć. Atak ucichł, mimo to Black
cały czas nas osłaniał. Podszedł do mnie żwawym krokiem. Cholera! Black
uratował mi życie! Nie cierpię mieć długów, a zwłaszcza u takich ludzi jak on.
O dziwo zaczął ściągać koszulę. O co mu chodziło?! To nie pora na jego żenujące
zachowanie. Ku mojemu zdziwieniu przyłożył mi materiał do boku. Chciał
zatamować krwawienie. Mimo to popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Czego się
spodziewałaś?- zapytał ze śmiechem, potem jakby popatrzył na mnie ze
zrozumieniem i ciągnął dalej- Może później, ale na razie wykrwawiasz się-
posłał mi kpiący uśmiech.
-Zboczony
debil!- krzyknęłam wściekła. Zachowywał się jak palant.
- Uważaj na
słowa Kate. Pamiętaj, że masz u mnie dług- powiedział, puszczając mi oko.
- Raczej
nie… To ja cały czas powstrzymuje się przed wybiciem ci zębów- powiedziałam z
przesłodzonym uśmiechem- A poza tym nie nazywaj mnie Kate!- krzyknęłam, dając
mu pięścią w twarz. Po chwili jednak żałowałam tego ruchu, bo moja rana zaczęła
znów mocnej krwawić. Nie mogłam powstrzymać lekkiego skrzywienia twarzy z bólu.
Black chyba to zauważył. Bez zbędnych pytań wziął mnie na ręce. Oczywiście
zaczęłam się wyrywać. Niestety spowodowało to większy ból.
- Nie ruszaj
się choć przez chwilę! Dostałaś platynowym ostrzem! Nie zagoi się tak szy…
- Nie mędrkuj
tak! Nie jestem głupia! Zauważyłam, że to platyna!- przerwałam mu wściekła.
Traktował
mnie jak niemądrą dziewczynkę. Przestałam się jednak ruszać. Chciałam by proces
gojenia rozpoczął się jak najszybciej. Spokoju nie dawał mi tylko jeden fakt…
Miałam dług u Blacka. Czy mogę mu ufać? Nie! Możliwe, że chciał zdobyć moje
zaufanie, a potem skarze mnie na Mary! Ale dlaczego mnie nie dał teraz zabić?
Jakby współpracował z demonami to przecież… Nie! Potrzebuje tłumacza mapy, chce
wzbudzić moje zaufanie, a potem mnie wydać jak już pomogę Czarnej Stronie! Nie
dam się wykiwać! Nikomu nigdy nie zaufam! Martwi mnie jeszcze jedno… Nie jestem
pewna, ale chyba widział zmianę moich oczu po pojedynku z Jeanne. Coś
podejrzewa. Cholera! Coraz słabiej panuje nad sobą! To nie może stać się teraz!
Muszę wytrzymać!
- Dlaczego
byłaś tak rozkojarzona? Prawie dałaś się zabić- spytał po chwili milczenia.
- W
odróżnieniu od was myślałam i rozwiązałam pierwszą zagadkę!- powiedziałam z
tryumfem.
Spojrzał na
mnie zdziwiony. Jego oczy próbowały odczytać moje myśli. Oczywiście nie
pozwoliłam mu wejść do mojej głowy. Uśmiechnął się tylko do mnie. I ruszył ku
naszemu obozowi.
***
A tak wyobrażam sobie Ell za życia...
Subskrybuj:
Posty (Atom)