Witam serdecznie J
Przepraszam, że nie dodałam
rozdziału wczoraj, ale chciałam go jak najbardziej udoskonalić J Za to następna notka
pojawi się w ciągu tygodnia. Każdy komentarz z uwagami pozytywnymi i
negatywnymi mile widziany…
Notkę dedykuję- kasia szewczyk - która wykonała ten piękny szablon i pomaga mi w ogarnięciu tego wszystkiego :)
***
Nowy Jork (Stany Zjednoczone), 20
maj 1948 r.
Szara, obskurną ulicą Nowego Jorku szedł
przystojny blondyn. Rozglądał się niepewnie na mijanych ludzi. Na pierwszy rzut
oka nikt się mu nie dziwi. Idzie sam po bardzo niebezpiecznej ulicy dużego
miasta. Można by uznać, że jest skończonym idiotą, chodząc tam sam wieczorem. W
starych, zrujnowanych budynkach mieszkali najbiedniejsi mieszkańcy Nowego Jorku.
To na tej ulicy na każdym kroku mijało się jakiś gang. Byli tu również
emigranci, przeważnie z Europy Wschodniej. Często uciekający przed wojną. Mimo
to, że zakończyła się już trzy lata temu, wielu z nich nie mogło powrócić do
domu. Wielu z nich popadało w nałogi i przyłączało się do lokalnych gangów. Nie
tego jednak obawiał się chłopak. Każdy ludzki napastnik, zaczynając z nim
padłby martwy. Blondyn był bowiem pół demonem. Jego zła natura była
niepokonana, niezwyciężona. Obawiał się czegoś innego… Ludzi, przed którymi
uciekał przez ponad czterysta lat… Łowców… W końcu doszedł do upragnionego
celu. Stał pod budynkiem, chyba najlepiej wyglądającym na tej ulicy. Jako jedyny
dom miał wszystkie szyby w oknach i w miarę białe ściany. Chłopak zapukał do
drewnianych drzwi. W progu pojawiła się ładna Metyska. Miała może osiemnaście
lat. Ciemno brązowe oczy, prawie czarne idealnie podkreślały jej indiańskie
rysy twarzy. Grube, czarne włosy miała splecione w warkocz sięgający połowy
pleców. Ubrana była bardzo skromnie, ale i tak lepiej niż nie jeden mieszkaniec
tej ulicy. Czarno- białą sukienkę w kratkę sięgającą kolan, przewiązaną w pasie
miała szarym fartuchem. Na głowie miała czerwoną chustę. Wyglądając za drzwi
przeszyła blondyna wzrokiem. W ułamku sekundy w jej oczach można było zauważyć
przerażenie. Chciała pośpiesznie zamknąć drzwi, ale mężczyzna szybko je złapał.
-Proszę… Niech mnie panienka
wysłucha- powiedział błagalnym tonem.
Dziewczyna była czarownicą posługującą się
białą magią. Wyczuła czyste intencje chłopaka. Mimo wszystko niepokoiła ją,
rozciągająca się nad nim aura śmierci. Szybki ruchem ręki chwyciła strzeblę,
która leżała na szafce obok drzwi. Broń była naładowana platynowymi kulami-
jedynymi, które mogły zabić demona. Stąd też się wzięły mity o wilkołakach,
które można zabić srebrną kulą. Dziewczyna szerzej otworzyła drzwi, wpuszczając
blondyna. Dalej celowała w niego, on jednak nie przejął się tym. Nie było w nim
krzty chęci życia. Wyjrzała przez drzwi i rozejrzała się po ulicy. Pośpiesznie
zamknęła wejście i ścisnęła krzyżyk,
który wisiał na jej szyi.
-Czego chcesz?!- warknęła
dziewczyna.
Zabrzmiało to trochę zabawnie. Dziewczyna
miała tak delikatny głos jak i posturę, więc jej słowa wcale nie zabrzmiały
złowrogo.
-Słyszałem, że jest panienka
bardzo biegła w sztukach magicznych…- powiedział bezpośrednio blondyn.
Dziewczyna przyłożyła palec do ust i
zaprowadziła mężczyznę do salonu. Pokój ten jednak wcale go nie przypominał.
Znajdował się tu tylko mały, okrągły stolik i dwa krzesła, regały z książkami i mała szafka. Nie było tu
żadnych lamp, tylko wszędzie rozłożone świeczki. Pokój był pomalowany na
fioletowo, choć gdzie niegdzie na ścianach można było zobaczyć czarne plamy...
Podłoga była wyłożona ciemnym drewnem.
-Zdaje sobie pan sprawę, że
jestem córką Łowcy... Jest pan samobójcą przychodząc tu sam. W każdej chwili
mogę pana wysłać do Piekła- oznajmiła poważnie dziewczyna.
-To dlaczego jeszcze żyję?- powiedział
z dziwnym smutkiem zielonooki i przeszył dziewczynę wzrokiem.
-Bo czuję, że zabijając pana
spełniłabym pańską zachciankę… I czuję pański ból po stracie… kogoś bliskiego…
Szukasz go…- odpowiedziała niepewnie kobieta.
-Nie musi być panienka taka oficjalna-
powiedział, zmieniając temat chłopak- Mam na imię John.
Chłopak uśmiechał się do niej promiennie.
Podał jej dłoń, ona niepewnie ścisnęła ją.
-Ja nazywam się Ayati- oznajmiła Metyska.
-To akurat wiedziałem- uśmiechnął się do niej
łobuzersko- Słyszałem, że jesteś najlepszą czarownicą w całej Ameryce… I
najlepiej używasz zaklęć lokalizacji. Ja niestety nie przykładałem się nigdy do
studiowania magii- zakończył wypowiedz z lekkim uśmiechem półdemon.
- Teraz ja mam pytanie. Nie mogę cię rozgryźć.
Czuję od ciebie podwójną aurę… ciemności i ludzką- powiedziała coraz bardziej
ściszając głos Ayati.
-O… Zauważyłaś!- zaśmiał się John- Powiem tak:
Mam podwójną naturę…
-Niemożliwe!- pisnęła dziewczyna- Czyli to
prawda? Jesteś w połowie człowiekiem!- wykrzyczała dziewczyna, ale szybko
złapała się za usta. Na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
-Pomożesz mi?- spytał błagalnym tonem John.
Dziewczyna zamilkła. Usiadła na krześle i zaczęła rozmyślać. Serce
podpowiadało jej by mu pomóc, ale rozum by go wyrzucić ze swojego domu.
Przypomniały jej się słowa zmarłej matki: ,,Po mnie odziedziczyłaś trochę
szaleństwa, prowadzi cię tak jak mnie nasz indiański duch, po ojcu zaś jesteś
bardziej opanowana. Jednak pamiętaj kiedyś będzie taka chwila, w której
będziesz musiała zdecydować, kogo posłuchać: Serce czy Rozum. Czasem warto
wybrać w tej rywalizacji serce”.
-Jeśli ci pomogę narażę się na gniew ojca-
powiedziała z wyrzutem dziewczyna- Ale jeśli ci nie pomogę, będę musiała
zasypiać z niespokojnym sumieniem…
-Czyli pomożesz?- spytał, niedowierzając
chłopak.
-Chyba tak… Musimy się jednak pośpieszyć, bo…-
zaczęła, jednak nie dane jej było dokończyć wypowiedzi.
John
szybko podbiegł do dziewczyny, złapał ja w pasie i zakręcił parę razy. Na jego
twarzy pierwszy raz od bardzo dawna pojawił się szczery uśmiech. Dopiero po
paru sekundach zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Zaczerwienił się lekko,
jednak nie tylko on. Gdy dziewczyna stała już na swoich nogach, dokończyła
wypowiedz.
-Mój ojciec jest teraz na polowaniu i wróci za
jakiś tydzień, dwa… Musimy się pośpieszyć. Masz samochód?- spytała nagle.
Chłopak pokiwał głową.
-No to ruszamy po potrzebne zioła- oznajmiła
kobieta.
Tokio (Japonia), 16 luty 2014 r.
John:
Znów
w prześladują mnie wspomnienia. Znów widzę jej zarumienioną twarz. Taką piękną…
Oddałbym wiele by teraz była ze mną. Tylko ona mnie rozumiała… Nie bała się
mnie… Była moją drugą ukochaną siostrzyczką
Co
to za krzyki?! Dziwny sen… Do tego to kobiecy głos, a ja nie miałem z żadną
większego kontaktu od lat osiemdziesiątych. Odwracam się w drugą stronę. Nagle
czuje ogromny ból głowy. Ktoś mnie walnął z całej siły w łeb. Zabiję! Czuję się
jak na jakimś kacu. Otwieram oczy… Nade mną stoi Katherine. W ręku trzyma grubą
książkę. Sprawcę bólu mojej głowy. Łowczyni jest nieźle wkurzona! Jak mogłem
zapomnieć, że już nie jestem sam z sobą.
Może
jestem dziwny, ale… Katherine jest podobna do niej… do osoby, którą poszukuję
od wieków… Jej oczy… Co ja wygaduję! Szaleje! Moja mała Katherine po pierwsze
była blondynką, do tego bardzo dobrą i delikatną. Totalne przeciwieństwo
Łowczyni!
- Wstawaj leniu patentowany! Musimy się stąd
zmywać!- krzyknęła dziewczyna, rzucając we mnie walizką. Jednak na szczęście
szybko ją złapałem. Uniknąłem kolejnego bólu.
Szybko wstałem i wyciągnąłem pieniądze z walizki. Oczywiście ja za
wszystko płacę! Cholerny Alan! Zabiję go!
-Mam do was jeszcze jedno pytanie…- zaczęła Łowczyni,
odwróciwszy się do nas- Dlaczego chcecie otworzyć Anielskie Wrota? Czeka was
śmierć!- krzyknęła dziewczyna, mierząc nas wzrokiem.
-Nie jesteśmy demonami! W połowie jesteśmy
ludźmi! Są w nas dwie natury i staramy się by dominowało w nas człowieczeństwo-
powiedział poważnie Alan- Dlatego pomagając aniołom…- zaczął brunet.
- Liczycie, że aniołowie was oszczędzą i
spełnią w podzięce wasze jedno życzenie- skończyła Katherine.
-Masz rację- odparłem.
-Naprawdę w to wierzycie?- spytała z kpiną w
głosie.
-A ty, dlaczego to robisz? Przecież uważasz, że
zabiją nas.
- Po pierwsze: aniołowie dokończą moją misję, a
po drugie: ja chcę umrzeć- powiedziała z nutką zamyślenia dziewczyna.
Wybuchła śmiechem… Była przerażająca. Bałem
się jej bardziej od królowej Mary. Pośpiesznie wzięła swoją walizkę i wyszła z
pokoju, ruszyliśmy za nią.
Po
dwudziestu minutach jazdy dotarliśmy do małej restauracji. Musieliśmy w końcu
coś zjeść. Weszliśmy do budynku. Miejsce to było bardzo ładnie urządzone.
Wpadało do niego dużo promieni słońca z dużych i licznych okien. Stoliki były
ułożone w lekkim nieuporządkowaniu i nakryte błękitnymi obrusami. Nad nimi
unosiły się nisko powieszone lampy. Ściany były pomalowane na jasny niebieski,
a podłoga wyłożona była białymi panelami. Wszyscy tam zebrani popatrzyli na nas
zdziwieni. Może doprecyzuję, popatrzyli na Katherine ze zdziwieniem…
Kontrastowała całkowicie z tym miejscem. Ubrana w skórzany, czarny strój, w
ręku trzymająca tego samego koloru kask, wyglądała jakby ktoś dokleił ją z innego
zdjęcia do obrazka przedstawiającego spokojnych i nudnych ludzi. Podeszliśmy do
stolika na samym końcu sali. W naszą stronę szła lekko zestresowana kelnerka.
Raczej nie pochodziła z Japonii. Wyglądała bardziej na Europejkę. Rude włosy
miała spięte w luźny kok, przez co jej piegi na twarzy były bardziej widoczne.
Łagodnie patrzące, szare oczy podkreślały jej delikatne rysy twarzy. Kelnerzy
byli ubrani w czarne długie spodnie i białe koszule. Dziewczyna nie stanowiła
wyjątku. Podała nam kartę dań. Wzięła ją Katherine. Przeszyła wzrokiem kobietę,
jakby z lekką… obawą. Niemożliwe! Teraz jej twarz wyrażała wściekłość.
-Jak to nie ma wódki- syknęła Łowczyni.
Ledwo powstrzymałem się od śmiechu, Alan wręcz przeciwnie. Wybuchł
niepohamowaną radością. Musiał wiedzieć jaką restauracje wybiera. Zrobił jej na
złość. Rudowłosa dziewczyna lekko się zarumieniła.
-Poproszę kebab i mocną kawę- powiedziałem do
kelnerki, przerywając Alanowi i Katherine mierzenie się wzrokiem. Myślałem, że
zaraz wydłubią sobie oczy. Brunet zamówił to samo.
-Ja poproszę duży deser lodowy, ciasto
czekoladowe, dwa pączki i dwie filiżanki gorącej czekolady, bardzo słodkiej-
powiedziała brunetka do kelnerki.
Popatrzyliśmy na nią ze zdziwieniem. Ona ma zamiar to wszystko sama
zjeść. I ja oczywiście za wszystko płacę!
-Nie jedz tyle, bo zgrubiejesz Kate- powiedział
wrednym tonem Alan.
-Chyba nie patrzyłeś w lustro- wysyczała półdemonica-
I nie mów do mnie Kate!
Chłopak zaśmiał się złośliwie. Lubił wyprowadzać dziewczynę z równowagi.
Przeginał… Może nie może nas teraz zabić, ale potężnie okaleczyć już tak.
-Spokój!- krzyknąłem, nie wytrzymując ich
kolejnej kłótni- To nie pora na bezsensowne kłótnie...- ściszyłem głos. Oboje
spiorunowali mnie wzrokiem. Złapałem się zrezygnowany za głowę.
Tę
„miłą dyskusję” przerwała kelnerka, która przyniosła zamówienie. Uśmiechnęła
się lekko do nas. Katherine przeszyła ja wzrokiem… Jakby… Chciała poznać jej myśli.
O co znowu chodzi tej kobiecie? Wzięliśmy się za jedzenie. Spojrzałem na nią…
Ona na serio to wszystko je.
- Kate… Spójrz! Widzisz tą nowa fałdkę na
brzuchu- zaczepił Łowczynię, Alan.
Serio jest totalnym debilem. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem, gdyby
mogła nim zabić, już dawno leżelibyśmy martwi. Jedzenie stanęło mi w gardle.
-Wyjmij mapę Black- rozkazała dziewczyna.
-Skąd znasz moje nazwisko?- spytał zaskoczony.
Zdziwiłem się. Nie podawaliśmy jej swoich danych. Było to niebezpieczne
dla misji. Może używa magii… Albo byliśmy zbyt lekkomyślni?
-Półdemon, Alan, czarne włosy, niebieskie oczy…
Gdzieś coś takiego słyszałam… Jesteś znanym znawcą broni, od wieków ją
sprzedawałeś w Ciemnej Stronie i wśród Łowców. Zastanawia mnie jedno… W latach
trzydziestych ubiegłego wieku osobiście wydałam polecenie egzekucji na tobie.
-Nie tak trudno upozorować swoją śmierć-
powiedział lekceważąco brunet- Poza tym miło mi, że jestem taki sławny- oznajmił
puszczając do Katherine oko.
Dlaczego on tak kusi los?! Serio chce dostać w twarz? Dziewczyna o dziwo
pokręciła lekko głową i… z lekkim uśmiechem… albo czymś podobnym powróciła do
jedzenia słodyczy. Gdy zjadła już wszystko… Tak wszystko! Odezwała się do
Alana.
-Mapę pokarzesz mi później! Musimy stąd spadać!-
powiedziała spokojnie dziewczyna, dopijając ostatni łyk gorącej czekolady.
Dlaczego mamy stąd spadać? Jest tu jakiś
Demon? Przecież nic nie czuję. Ruszyliśmy za dziewczyną na zewnątrz, szybko
dałem kelnerce banknot. Dziwne… Ta ruda ruszyła za nami.
Wieś w okolicach Nowego Jorku (Stany
Zjednoczone),27 maja 1948r.
W
czarnym Mercedesie zawzięcie rozmawiała dwójka ludzi. Oboje śmiali się do
rozpuku. Wspominali przeszłość i rozmawiali o głupotach. Obojgu przestało to
przeszkadzać, że ona jest wiedźmą, a on półdemonem. Chcieli by ta chwila trwała
wiecznie.
-Naprawdę znałeś Michała Anioła?
-Tak przez dwa lata byłem jego uczniem-
zapewnił kobietę, John.
-Kłamca!- krzyknęła i uderzyła chłopaka w
głowę. On jęknął z bólu. Dziewczyna miała trochę siły…
-Ej! Ja Kłamcą!- oburzył się chłopak, ale po
chwili wybuchł śmiechem- To tu?- spytał chłopak wskazując na pole pełne
fioletowych kwiatów.
-Tak- potwierdziła dziewczyna szybko, wychodząc
z auta.
Wbiegła na pole pełne kwiatów. Jej włosy delikatnie tańczyły na wietrze.
Radosna zbierała rośliny. Czuła się tam jak w domu. Chłopak przyglądał się jej
z podziwem. Znali się tylko tydzień, a na myśl, że za chwilę będzie musiał
wyjechać, robiło mu się żal. Dziewczyna stała się jego przyjaciółką. Pierwszy
raz od czterystu lat nie czuł się samotny. Brunetka podbiegła do niego z
bukietem kwiatów werbeny.
- Mamy już wszystko. Mogę rzucić zaklęcie
lokalizacji- uśmiechnęła się do niego, ale po chwili posmutniała- Będziemy
musieli się rozstać?- spytała oczami pełnymi bólu.
-Oczywiście, że nie!- zaprzeczył chłopak i
złapał dziewczynę w tali.
Uniósł ją do góry i zakręcił w powietrzu. Dziewczyna zarumieniła się,
ale wciąż patrzyła na zielone oczy chłopaka. Ten widok zarumienionej i
szczęśliwej Ayati miał wspominać przez kolejne dekady swojego życia. Wiedział,
że to co jej powiedział było totalną bzdurą, ale na tą chwilę chciał uwierzyć w
swoje słowa.
Tokio (Japonia), 16 luty 2014 r.
John:
Zmierzaliśmy do naszego auta, ale nagle Katherine stanęła i odwróciła
się w stronę podążającej za nami kelnerki. Nagle zrozumieliśmy powód naszego
wyjścia. Wokół kelnerki pojawiła się aura ciemności i śmierci. Przed nami stała
Magdalene, chyba najgorsze co nas mogło teraz spotkać. Wszystkim wiadomo jak
Katherine zabiła jej syna… w brutalny sposób… rozrzucając jego prochy w lesie.
Demonica nienawidziła Katherine, mało powiedziane, za wszelką cenę chce jej
śmierci. Ciekawi mnie tylko jedno… Jak Katherine wyczuła jej aurę?
-Witaj Magdalene! Dawno cię nie widziałam… Już
postanowiłaś spotkać się z synem w Piekle!- krzyknęła do niej brunetka.
Demonica momentalnie przybrała pozycję bojową. W jej oczach pojawił się
ogień, włosy rozproszone przez wiatr zaczęły płonąć, tak jak jej miecz. Łowczyni
zaczęła się śmiać z pogardą.
-Wiesz dobrze, że go zabiłam… Tchórze powinni
być martwi… Odwagi po tobie nie odziedziczył. Wolał zaatakować mnie, gdy
spałam. Nie przewidział biedny, że mnie nie da się zaskoczyć- powiedziała ze
złośliwym uśmiechem dziewczyna- Mój platynowy miecz wchodził w niego jak w
masło- skończyła Łowczyni, odwróciła się na chwilę w naszą stronę- Nie wtrącajcie
się!- krzyknęła.
Alan
usiadł pod drzewem w celu obejrzenia walki. Nic go nie obchodziło… Była to dla
niego niezła rozrywka… W sumie ja też byłem ciekawy co z tego wyniknie.
Po
usłyszeniu słów Katherine, ognistowłosa rzuciła się na nią. Łowczyni zrobiła
szybki unik. Nie atakowała. Pierwsze minuty wyglądały jak zabawa w kotka i
myszkę. Magdalene atakowała, a brunetka robiła uniki. Z demonicy uciekały siły,
a dziewczyna miała niezłą zabawę. Płomienno oka kobieta nagle stanęła w jednym
miejscu. Zaczęła szeptać jakieś zaklęcie, jej miecz pochłonął jeszcze większy
ogień. W stronę Katherine ruszył huragan ognia. Dziewczyna zrobiła salto w bok,
niestety kula ognia trafiła w jej motocykl powodując eksplozję. Łowczyni
wylądowała przygwożdżona do pnia drzewa. Chciałem jej pomóc, ale Alan złapał
mnie za ramię. Nie pozwolił mi się ruszyć.
-Zaraz zobaczysz wejście smoka- zadeklarował
szeptem.
Demonica zbliżała się wolnym krokiem w stronę Katherine. Miała wysoko
uniesiony miecz, który w tej chwili miał dopełnić jej zemsty. Magdalene
wykonała zamach płonącą bronią i… Katherine złapała go… Tak złapała! Z jej
oparzonej i przeciętej ręki popłynęła krew. Nawet nie chcę wiedzieć jak to
boli. Momentami super, że szybko się goją nasze rany, ale jednak czasami. Ręka,
którą nie powinna już czuć po tak dużym oparzeniu, wciąż się goi i kaleczy i
tak w kółko. Jednak zamiast bólu na twarzy łowczyni, zobaczyłem gniew i
pogardę. Odepchnęła Magdalene, popychając jej miecz. Demonica wylądowała na
ziemi.
-Ty Żmijo! Zniszczyłaś mój najukochańszy
motocykl! To był unikatowy model!- krzyknęła rozwścieczona Katherine.
Jeszcze nigdy nie widziałem jej takiej wściekłej. Płomienno oka zaśmiała
się pogardliwie. Jej płomienie przybrały odcień czerni. To jej ostateczna forma
walki. Łowczyni wyjęła swoje pistolety. Zaczęła z ogromna precyzją strzelać do
kobiety. Ona tylko odbijała platynowe kule. Strzał za strzałem. Wybuch za
wybuchem. Kobiety na przemian celowały w siebie i unikały ataku. Jednak energia
Magdalene, która nadużywała magii była coraz słabsza. Brunetka coraz bardziej
zawzięcie celowała w kobietę, co jakiś czas uzupełniając magazynek. W jej
oczach było widać już tylko chęć mordu. Wycelowała broń w rękę Magdalene, która
upuściła płonący miecz. Katherine szybko podbiegła i weszła w posiadanie
magicznej broni. Pchnęła demonice w bok. Ta upadła… Dziewczyna chciała zadać ostateczny
cios, gdy nagle wokół kobiety pojawiła się czarna poświata… tak mroczna… taką
ma tylko… niemożliwe… Pomiędzy łowczynią, a ledwo żywą ognistowłosą stała
królowa Mary. Jak zwykle wyglądająca na dziesięcioletnią dziewczynkę władczyni
„spoglądała” na nas swym pustym wzrokiem… Uśmiechała się promiennie i niewinnie
do Katherine, odgarniając z czoła blond loki.
- Siostrzyczko… Ile razy ci mówiłam byś nie
zabijała moich bliskich- powiedziała ze smutkiem do łowczyni.
Jaka
siostrzyczko? O co tu do cholery chodzi!
-Dawno cie nie widziałam Mary, a teraz się
posuń, muszę zabić tą Żmiję.
-Nic jej nie zrobisz kochana… Ona wraca ze mną-
powiedziała dalej ze smutkiem dziewczynka- Nie przytulisz mnie, jak dawniej?-
spytała dziewczynka.
-Jak już cię zabije może tak- powiedziała z
pogardą Katherine.
Dziewczynka zaśmiała się przeraźliwie, w jednej chwili stała się ze słodkiej
dziewczynki, potworem bez uczuć. Rozpłynęła się z Magdalene we mgle. Byliśmy z
Alanem nieźle zdezorientowani. Cholera,
już nic nie rozumiem. Dziewczyna ścisnęła mocniej dłoń na rękojeści miecza.
- Idźcie wymazać ludziom pamięć- szepnęła
lekko, nie odwracając się do nas.
Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że gapi się na nas tłum ludzi.
Pewnie myślą, że kręcimy jakiś film… ale… Wolę już nie wkurzać Katherine.
Nowy Jork, 28 maja 1948 r.
Pod
drzwiami obskurnego budynku stał blondyn. Dziś miało spełnić się jego marzenie.
Zapukał do drzwi. Niestety zamiast uśmiechu i delikatnego rumieńca na twarzy
przyjaciółki zaprosiły go do środka silne ręce. Wtedy zobaczył Ayati przywiązaną
do krzesła. Miała podbite oko, a jej piękne czarne włosy były w totalnym nieładzie.
Patrzyła na chłopaka ze strachem i… miłością… nie miłością jak jest pomiędzy
kobietą, a mężczyzną, ale miłością rodzeństwa . Człowiek, który pociągnął mnie
brutalnie i przywiązał do drugiego krzesła to zapewnie jej ojciec. Człowiek
wysoki, dobrze zbudowany. Z furią w brązowych oczach, tak podobnych do jej oczu
i ustach zasłoniętych przez bujne, siwe wąsy przyłożył mieszańcowi strzelbę do
brzucha. Już powoli przyciskał spust, gdy nagle na miejscu chłopaka siedziała
jego córka, nie zdążył pomyśleć, drogocenna kula przebiła brzuch dziewczyny.
Wykonała zaklęcie teleportacji. Chciała uratować jedynego przyjaciela. John
zyskał nadzwyczajna moc… sznury, które go skrępowały w całości spłonęły… W
sekundzie znalazł się obok dziewczyny, popychając skołowanego łowcę. Stargał
fragment koszuli przykładając ja do rany kobiety. Uśmiechał się do niej przez
cieknące łzy.
-Wszystko będzie dobrze… Nic ci nie będzie…-
jąkał się John, kołysał dziewczynę w ramionach. Ona odwzajemniła uśmiech.
Materiał, który przyłożył do jej rany był już cały przesiąknięty krwią.
-Kocham cię… - zaczęła, wypluwając z ust krew-
jak brata…- dokończyła.
-Ciii… Wiem…- uspokajał ją blondyn.
-Ona… twoja siostra…- wypluła czerwoną ciecz- Jest teraz w Berlinie, nie zmieniła
nazwiska i teraz zajmuje się…- nie dokończyła.
Jej
mięśnie się rozluźniły. Oddała ostatnie tchnienie. Chłopak nie puszczał jej
martwego ciała.
-Też cię kocham… moja nowa siostrzyczko-
wyszeptał do ucha dziewczyny, zamykając jej oczy.
Za
sobą usłyszał strzał. Huk… Ciało łowcy padło bezwładnie na ziemię. Strzelił
sobie w głowę. Chłopak ucałował ostatni raz ciało Ayati w czoło, wstał…
Pośpiesznie wsiadł do swojego Mercedesa.
W nim wciąż był obecny zapach dziewczyny. Przekręcił kluczyk, jego oczy w
momencie zaświeciły się na czarno… tylko na chwilę…
Ah ta Katherine jaka ona wredna, mogłaby być trochę milsza. Zastanawiam się czy ten chłopak to nie jest brat Katherine.
OdpowiedzUsuńMiła Katherine nie sądzę...
UsuńKatherine: A co według ciebie i jej jestem nie miła!
Masz wątpliwości?
Katherine: Je jestem mega miła, cała ta banda powinna się cieszyć, że żyją- prychnęła, piorunując mnie wzrokiem.
Mówisz o Johnie... Hmm. Wiesz... Zobaczysz!
Pozdrawiam
Anna-medium i Katherine
Super rozdział, czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńto jest mega *.* zaczęłam czytać i sie wciągnełam <3 czekaj na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńDziękuje za miłe słowa... Postaram się czytać szybciej
Usuńczekam*
OdpowiedzUsuńHejo :)
OdpowiedzUsuńW końcu zabrałam się za ten rozdział.
Hao: Długo się z tym ociągałaś!!
Miałam sporo do roboty.
Hao: Jasne...
Bo tak było
Hao: Dobra skończym i zabieszmy się za komentowanie.
Od kiedy zależy Ci tak na komentowaniu?
Hao: Bo jestem głodny, nie zrobiłaś mi śniadania.
Och nie....to straszne!! Hao nie ma rączek nie potrawi sobie śniadania zrobić!! Dobra wracają John jest wspaniałym mężczyzną.
Hao: A CO ZE MNĄ!!!!
Ty nim nie jesteś! Nie potrafił byś szukać przez tyle ukochanej osobu.
Hao: Potrafił bym....
Jasne.... A wracając do Katherine....Uuuuuuu zniszczony motocykl jać radze uciekać......
Hao: Przed nią nie da się uciec.
Rozwaliło mnie zdanie Mary: "Nie przytulisz mnie jak dawniej?"
Hao: Mnie też.
Płakałam przy końcówce notki. DLACZEGO!!!!!
Hao: Zalałaś pół pokoju...
Pozdrawiamy Marcia i Hao