Przepraszam za opóźnienia... Teraz już na serio... Notki będą pojawiać się raz na miesiąc, ale postaram się by były dłuższe...
W tym rozdziale zawarłam pewne przesłanie dla siebie i innych...
Przepraszam za zmiany czcionki podczas czytania, nie umiem nad tym zapanować...
Miłego czytania....
***
20 luty 2014r.
okolice Tokio (Japonia)
Katherine siedziała
cicho na tylnim siedzeniu mojego samochodu. Bawiła się mieczem, który zdobyła
podczas ostatniej walki. Była całkowicie nieobecna. W tym momencie nie
próbowałem jej nawet po wkurzać, ale… O co chodzi Mary? Czyżby naprawdę były
siostrami? Czy to w ogóle możliwe? Z
drugiej strony ze słów tego rozkapryszonego bachora wynikało, że Katherine
należała do ich rodziny. Czy to było możliwe? Z drugiej strony kompletnie nic
nie wiedzieliśmy o łowczyni? Znaliśmy tylko imię i jej marzenie… Koniec
wszystkich demonów…
-Gdzie teraz jedziemy?- spytał John.
-Wy zostawiacie mnie tu- powiedziała spokojnie.
Odwróciliśmy się
do niej. Byliśmy po środku jakiegoś lasu, a ona chce stąd wyjść? Co jej znowu
odbiło?
-Muszę powtórzyć japońskim łowcą parę zasad i wyjawić im mój
plan- powiedziała poważnie, kładąc nacisk na słowo zasady- Wróćcie dokładnie za
godzinę w to miejsce- rozkazała tonem, nie tolerującym sprzeciwu- Jeśli
spróbujecie mnie śledzić- zaczęła i na chwilę urwała z przerażającym uśmiechem-
Zresztą nie uda wam się to- skończyła z satysfakcją i pośpiesznie opuściła
samochód, ginąc gdzieś wśród drzew.
Ruszyłem z
piskiem opon. Wkurza mnie to wszystko. Traktuje nas jak zabawki! Gdyby nie Ona
nie robiłbym tego! Co wygaduje? Jestem debilem, przejmującym się jakimiś snami.
Ona pewnie nawet nie istnieje! Spojrzałem na śpiącego Johna, wyglądał na
zmartwionego. Jaki on ma cel w tym wszystkim? Sam nie wiem…
Jadąc bez celu z
zawrotną prędkością. Zobaczyłem stojącą na środku drogi kobietę. Nie zdążyłem
wyhamować, to było nie możliwe. Skręciłem w bok. Jej twarz mignęła mi przed oczami. Niemożliwe!
Ursa ( Stany Zjednoczone), lata pięćdziesiąte i
sześćdziesiąte
Ursa to mała
wieś… Do dziś zamieszkuje ją niespełna 600 osób. Tak niewielu ludzi, a
potrafiło zniszczyć całkowicie życie młodej Metyski. Codziennie dowiadywała się
jak to jest być niesłusznie oskarżanym. "O wiele trudniej jest sądzić samego siebie
niż bliźniego"- słowa z ,, Małego
Księcia” wciąż były głęboko w jej sercu. Rozumiała jak ludzie traktują
odmienność… Boją się jej, niszczą…
Historia ta zaczyna się, gdy
dziewczynka znalazła się pod drzwiami pewnej kobiety. Niemowlę, porzucone na
pastwę losu, z malutką karteczką : „Isabelle ona
mnie ściga, nie ucieknę… Zabije mnie przy najbliższej okazji. Nie dam rady jej
ocalić. Proszę zaopiekuj się nią. Twój brat Adam…” Kobieta
przygarnęła dziecko z radością, do czasu, tak do czasu…
Gdy dziewczynka miała
zaledwie pięć lat wyszły na jaw jej niezwykłe zdolności. Znała ludzkie zamiary,
wiedziała, że człowiek jest dobry czy zły, ludzkie myśli były dla niej otwartą
księgą. Na początku było to sensacją, ludzie schodzili się by dziewczynka
powiedziała jacy są, by potem pochwalić się sąsiadom… hmm… swoimi zaletami? Dziecko
było jednak nad wyraz szczere… Mówiło to co było niewygodne dla ludzi. Nazwano
je Demonem…
Od tej pory życie
dziewczynki było istnym koszmarem… W szkole, domu, w pracy nie miała życia.
Wytykano ją palcami, grożono spaleniem na stosie, więzieniem. Za co? Za prawdę?
Dlaczego ludzie tak bardzo chcą usłyszeć co o nich sadzimy, a jak ją usłyszą są
wściekli? Dlaczego?!
Jedyne jej oparcie było w
starym kościele, chodziła tam codziennie, ku zdziwieniu dewotek, które uznały
ją za Dziecko Szatana. Jednak szybko znalazły wytłumaczenie tego zjawiska… Nie
szanuje świętego miejsca! Robi to specjalnie, by wprowadzić do Kościoła demona! Ona
przychodziła tu porozmawiać z Bogiem i starym pastorem. On jedyny ją zawsze
wysłuchaj i był dla niej wsparciem. Bronił jej… ale ludzie i tak wiedzą swoje…
Uznali mężczyznę za „naiwnego i uległego”.
Słyszeliście może kiedyś
powiedzenie: ,,Tysiąc razy powtórzone kłamstwo za tysiąc pierwszym staje się
prawdą” Tak też stało się z ta młodą kobietą o imieniu Jeanne… Pastor zmarł i
już nikt nie wykazał dla niej współczucia. Demony jej własnej duszy zaczęły ją
przytłaczać. Przestała kontrolować moce. Najmniejszy kontakt z innym człowiekiem
kończył się lawiną cudzych emocji w jej sercu. Jej niewinna dusza umierała w
męczarniach. Przytłoczona kłopotami swoimi i innych, przestała wychodzić z
domu. Zaszyła się w swoim małym pokoju. Otrącona nawet przez ciotkę, która
czekała tylko jak dziewczyna stanie się pełnoletnia i opuści jej dom.
Jeanne jednak znalazła
przyjaciela… Myślała, że oszalała. Nie możliwe, by go widziała, bo… On pojawił
się w jej lustrze. Przystojny mężczyzna, może trzy lata starszy od niej. Jednak
był inny. Jego wzrok był pełen zawiści, jego czarne włosy z czerwonymi
końcówkami sięgały mu do połowy szyi. Jego rysy twarzy sprawiały, że wyglądał
jak śliczny posąg. Idealny… Przedstawił się jako Shin… Zapewnił ją, że są tacy
sami… Potężni, stworzeni do nienawiści. Jego zdaniem, nie dało się zmienić ich
natury, dlatego wszyscy jej tak nienawidzą. Dusza dziewczyny umarła… Zabił ją.
Zabrał jej niewinność i łagodność. Od tak… Jej oczy z pięknych czekoladowych
stały się czarne, zimne… Tak ludzie potrafią zniszczyć człowieka. Tak nieprawda
zabija ludzi… Shin stał się jej przyjacielem. Nie wiedziała, że był podłym
demonem, żerującym na jej niezwykle czystą duszę.
20 luty 2014 r. okolice Tokio (Japonia)
Zwinnym ruchem
ręki przekręciłem kierownicę. Samochód uderzył w drzewo, ale coś zamortyzowało
uderzenie. Jakbyśmy wylądowali na poduszkach. Nie możliwe! Czy to mogła być
naprawdę ona! Szybko wybiegłem z auta, trzaskając drzwiami. Cholera! Przede mną
stała śliczna Metyska o czekoladowych oczach i długich, falowanych, czarnych
włosach spiętych w kucyka. Miała delikatne rysy twarzy i pełne, malinowe usta
wykrzywione w wymuszonym uśmiechu. Ubrana była w czerwoną, prostą tunikę i
podarte dżinsy. Przy jej pasku połyskiwał w słońcu pistolet… Desert Eagle*… Typowy pistolet
używany przez łowców… Na kilometr wyczuwał w nich platynowe kule. Kolejna
Łowczyni… Ale po co niby ratowała im życie i jak? Jedynym wytłumaczeniem… nie…
ona musi być… czarownicą. Odgarnęła włosy za ucho… Nie! Niemożliwe! Tak
samo robiła ona, identyczny ruch ręką. Wygląd, zachowanie, moc… Jednak… ona
powinna być już babcią, a nie nastolatką…
-Jeanne- szepnąłem do kobiety, ona uśmiechnęła się lekko.
-Nie Alan… Jeanne nie żyje, zostawiłeś ja tam samą na
śmierć. Jak zwykle ratowałeś własną dupę! Mam na imię Ami Usui- przedstawiła
się grzecznie, w jej głosie była dosłyszalna nutka zawodu.
***
Katherine z hukiem otworzyła drzwi do
ogromnej sali i usiadła na wyznaczonym miejscu. Popatrzyła z wyższością na
zebranych łowców. Oni pochylali głowy na jej widok.
-Jak raporty?-
spytała z lekką niecierpliwością.
-Dwanaście demonów,
w tym jeden zdołał uciec- powiedziała roztrzęsiona blondynka.
Ta łowczyni nie pasowała do tego grona.
Wyglądała jak typowa lalka Barbie. Długie falowane włosy, niebieskie oczy, idealna
figura i piękne nogi to wszystko eksponowała mała czarna i wyrazisty makijaż.
-Jak to jeden
uciekł?- zapytała bez emocji Katherine.
To był chyba najbardziej przerażający ton.
Czuło się jakby się rozmawiało ze zmarłym. Jakby była pozbawiona duszy.
Zmarszczyła czoło, dosłownie na parę sekund. Rozejrzała się po zebranych. Nagle
głośno westchnęła.
- Jesteście do
niczego- powiedziała z rezygnacją.
Ze swojego miejsca poderwała się Kaito…
Ten, który jako jedyny wyrażał własne zdanie. Był wściekły. Katherine ogarnęło
rozczarowanie. Ich emocje… można było z nich czytać z jak otwartej księgi.
Chłopak chciał coś powiedzieć. Kobieta jedynie podniosła rękę w celu uciszenia łowców. Jakiś starszy człowiek
gestem ręki kazał się uciszyć młodzieńcowi. Chłopak usiadł z rezygnacją.
Katherine odgarnęła włosy i przemówiła.
-Mam dobre wieści…
Mam mapę do Anielskich Wrót, jednak niepokoi mnie fakt, że mam ją dzięki dwóm
półdemonom- powiedziała, a na sali zapanował hałas- Spokój!- krzyknęła
łowczyni, wszyscy zamilkli i spojrzeli na Owen- Najprawdopodobniej to pułapka,
ale nie ma wyjścia. Muszę zaryzykować. Zbliża się Apokalipsa- skończyła.
W pokoju zapadła długa cisza. Łowcy
zdawali sobie sprawę, że sprawa jest niebezpieczna, ale że grozi im Koniec
Świata? Spojrzeli z trwogą na spokojną przywódczynię. Wszyscy ją podziwiali.
Tak ryzykowała. Grozi jej śmierć, a zachowuje powagę.
-Chciałam powtórzyć
regulamin… Wyjawienie mojego nazwiska , danych z tych spotkań grozi tak ja
zawsze…- zaczęła, zapadła głucha cisza-
Śmiercią- wymówiła ten wyraz z nutką zadowolenia- Wyjawiam moje imię i
nazwisko moim współpracownikom, by choć trochę mi zaufali. By nie wyszły nie
porozumienia typu, że jestem w połowie demonem i powinniście mnie zabić. Chcę
by choć była pomiędzy nami nić zaufania. Jednak jestem surowa… Chronię swoje
życie. Demony marzą o mojej śmierci- powiedziawszy to wstała i udała się bez
słowa do wyjścia. Ludzie pochylili głowy, w tym momencie zastanawiali się, czy
nigdzie nie wypowiedzieli przez przypadek nazwiska łowczyni.
***
-Jeanne co ty
wyrabiasz! Masz zamiar się mścić! Jak widać żyjesz!- wyrzuciłem z siebie- Poza
tym coś ty myślała… że dam się zabić… Powinnaś nie ufać obcym… Zwłaszcza
demonom! Nie rozumiesz, że z natury jestem egoistą! Powinnaś robić swoje i
odwalić się ode mnie! Zresztą widzę, że przystąpiłaś do łowców. Mała biedna
Jeanne. Samotna dziewczynka, która przystaje z tymi którzy się nad nią litują-
wysyczałem.
Tak sprawiałem jej ból. Nie chciałem
tego, ale nie mogę okazać słabość… Cholerna duma demona. Jednak ona też zraniła
mnie. Myślałem, że się domyśli dlaczego ją zostawiłem, a ona… Uwierzyła ślepo
łowcą! Jakby byli święci! Ja nie będę się tłumaczyć… Mam to w dup… dlaczego nie
jestem w stanie tak pomyśleć. Do cholery dlaczego! Dlaczego mi na niej zależy!
W mojej głowie rozległ się cichy szept. Ona
była twoją jedyną rodziną… Siostrą… Cholera! Spojrzałem na Johna . Patrzył dziwnie na
Jeanne. Z niedowierzeniem? Czyżby ją znał? O co tu do cholery chodzi!
Nie zdążyłem wszystkiego przemyśleć, gdy
rozwścieczona dziewczyna rzuciła się na mnie. Szybkim ruchem złapałem ją za
nadgarstki i przygwoździłem do samochodu. Popatrzyła na mnie z nienawiścią.
Zabolało… Zwłaszcza, że nie zasłużyłem na jej pełne pogardy spojrzenie. John
podszedł bardzo spokojnie do dziewczyny, łapiąc ją w pasie, i odciągając ode
mnie.
-Nie ma co brudzić
rączek tym paskudztwem- powiedział do niej mile blondyn.
Myślałem, że go uduszę! Taki z niego kozak!
Pogadamy sobie… Nie cierpię tego głupca! Osiłek bez mózgu! Jednak ona uspokoiła
się i lekko uśmiechnęła do niego. Co on ma w sobie, że laski tak na niego lecą…
Bo jest miły? W sumie ja tez nie mam na co narzekać. John mówi, że to moja wina.
Podobno jestem niemiły i dlatego odpycham dziewczyny. Bzdura!
-Ami, tak? Piękne
imię dla pięknej dziewczyny- spytał, posyłając jej zawadiacki uśmiech.
Jeanne zmieszała się lekko. Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec.
Nagle zza drzew wyłoniła się postać…
Poczułem demoniczną aurę. O kurde! Całkowicie zapomniałem o tej Wrednej Małpie!
Mieliśmy po nią wrócić. Ona podeszła jakby nigdy nic, w ręku trzymając
tabliczkę czekolady. Jak zwykle je, opycha się słodyczami. Potem zacznie to
popijać wódką… Zawsze to samo. Odgarnąłem włosy z czoła i lekko westchnąłem.
Kate przeszyła podejrzliwym wzrokiem Jeanne. Na jej czole pojawiły się
zmarszczki, które przejawiały jej gniew. Metyska popatrzyła w jej stronę.
Wyczuła jej demoniczną aurę. Półdemonica zaś odkryła, że ta druga jest łowcą.
Ich aury były wręcz widoczne gołym okiem. Kate patrzyła lekceważąco, w sumie na
podwładną. A Jeanne zdawała się nie wiedzieć z kim ma do czynienia? Czyżby nie
wiedziała jak wygląda ich potężna przywódczyni? Chyba nie… Metyska piorunowała
ją wzrokiem.
- Dobrze wyglądasz
Jeanne, twój ojciec byłby z ciebie dumny… Wyrosłaś na potężnego łowcę-
powiedziała bez wyrazu Wredna Małpa. Ona ją zna? Nie to niemożliwe… Musiała
mieć jakiś kontakt z jej ojcem.
-Skąd go znasz?
Może go sama zabiłaś?!- wykrzyczała Metyska.
Ściskała pięści. Zawsze tak robiła, gdy
próbowała powstrzymać łzy. Nic się nie zmieniło. Dalej robi jej się przykro na
samo wspomnienie rodziców. Może dlatego się tak dogadywali. Oboje nigdy ich nie
poznali. Oboje nie wiedzieli kim są.
-Współpracowałam z
nim… Nie sadziłam, że opanujesz tak doskonale magię… Zaklęcie spowalniające
starzenie jest strasznie trudne- odpowiedziała obojętnie na jej wyrzuty, po
czym zmieniła temat.
Chyba oboje byliśmy pod wrażeniem jej
umiejętności magicznych. Co było najdziwniejsza ta dobra dziewczyna… delikatna,
wrażliwa, użyła czarnej magii! Biała magia wyklucza mieszanie się w kwestie
natury, czym z pewnością jest wpływanie na wiek. Jeśli używa non stop czarnej
magii może być niepokonana… Co ja pieprze! Taka jest prawda, że jeśli użyła
czarno magicznego zaklęcia to już nie może używać białej magii! Jest mega
silna!
-Plugawy demon nie
będzie mi wmawiał głupstw!- wykrzyczała Jeanne i nie pytając o nic więcej
szybkim ruchem ręki wyjęła pistolet.
Wycelowała platynową kulę w kierunku Kate.
Ona od niechcenia cofnęła się. Oczy demonicznej
łowczyni zabłyszczały. To był specyficzny błysk. Pojawiał się tylko w
dwóch sytuacjach:
a)
Jak
jadła czekoladę.
b)
Jak
ogarniał ją duch walki.
Teraz sprawdzał się wariant b. Dziewczyna
chciała przetestować nową broń. Zwinnym ruchem wyjęła z pochwy miecz Magdalene.
Nazywał się Ardens Furor. Mało oryginalne. W dosłownym tłumaczeniu oznacza to
po prostu Płonąca Furia. Ta niezwykła katana była o tyle niesamowita, o ile
osoba, która ja używała nie musiała znać magii i zaklęć by miecz pochłonął
ogień. Trzeba było sobie to tylko wyobrazić. Dosłownie na ułamek sekundy na
czole Jeanne pojawiła się zmarszczka zmartwienia. Katherine uśmiechnęła się
pogardliwie. Nie atakowała. Czekała na ruch przeciwniczki. Nie było żartów…
Nawet ta głupia żmija pod maską obojętności, skrywa strach… Na pewno… Ona nie
używa magii… Jej siła wzięła się z długoletnich treningów. Przez tyle wieków
chciała zapomnieć kim jest naprawdę. Niestety platynowe kule mogą zakończyć jej
karierę. Ta kobieta chyba przyciąga kłopoty.
-Nie wtrącajcie
się!- syknęła Kate- Nic jej nie zrobię- zapewniła.
-Oczywiście, że mi
nic nie zrobisz… Nie zdążysz- odparła czarownica i zaśmiała się szyderczo.
Katherine nie odpowiedziała… Uśmiechnęła
się tylko. Dziwnym uśmiechem… tajemniczym. W ogóle wyglądała inaczej. Stojąc na
wielkiej skale wiatr targał jej długie, czarne włosy. Skórzane, czarne ubranie
sprawiało, że wyglądała niezwykle groźnie. Płonący miecz buchał coraz większym
płomieniem, który odbijał się w jej oczach. Nie miała okularów przeciwsłonecznych,
więc w pełni widziałem jej oczy. Zawsze jedno piękne zielone… teraz wręcz
jaskrawe, a drugie przerażająco ciemne. Wyglądała potężnie i władczo… Niczym
bogini wojny… Jeszcze ten tajemniczy uśmiech. Nie miałem zamiaru się wtrącać.
Ciekawiła mnie ta walka jak cholera! W tym momencie przestałem się bać o
łowczynię. Jeszcze raz spojrzałem na jej oczy. Momentalnie zielone oko
zabłyszczało na czarno… Niemożliwe! Musiało mi się wydawać. John chciał podejść
do kobiet. Widziałem w jego spojrzeniu zachwyt nad Katherine i zaciekawienie
Jeanne. Złapałem go za ramię. Spojrzałem mu w oczy. Przesłałem myśl: „Spróbuj się wtrącić, a połamie ci kości,
zapowiada się dobre widowisko. Katherine jej nie skrzywdzi…” Szybko dostałem odpowiedz: „A co z
Katherine?” Złapałem się za głowę, co on się tak martwi o tą Żmiję… w sumie
ślicz… Ugryzłem się w język, co ja odpierdzielam: „Ta Żmija przeżyła setki lat, przeżyje kolejną godzinę”. Przekazałem
mu uśmiechając się złośliwie.
Jeanne zaatakowała. Szybkim ruchem wyjęła
kolejną spluwę i z precyzją zaczęła strzelać. Kula za kulą… Katherine
uśmiechnęła się tylko i zaczęła odpijać mieczem pociski. W oczach jej
przeciwniczki pojawiły się iskry. Zaczęła szeptać zaklęcie. Owinęła ją czarna
poświata. Tak używała czarnej magii. Pociski podniosły się z ziemi, „nasączone”
jej zaklęciem. Tak… To było zaklęcie celu. Kule będą działać dopóki nie dopadną
ofiary! Cholera… Jeanne uśmiechnęła się triumfująco. Żmija zachowała powagę…
Ciekawe czy rozumiała powagę sytuacji. Coś mi mówi, że tak… ale… Kule leciały
wprost na nią. Ona stała… Nie poruszała się. Wariatka! Ona chce tak zginą.
Nagle uniosła miecz… Buchnął płomień. Mimo, że miecz był zaklęty to na jej
rękach pojawiły się bąble od poparzenia. Cholerny ból. Goi się i zaczyna od
nowa parzyć… Chyba rozumiem… Ona wznieca ogień o temperaturze topnienia platyny. Czy jej się
uda? Cholera! Jeśli teraz zginie mamy z Johnem przerąbane. Kule topnieją! Udało
jej się… Katherine puszcza miecz, który momentalnie gaśnie… Zwinnym ruchem
odczepia nóż od paska. Podbiega do oślepionej ogniem Jeanne i przykłada jej bron do gardła. Otworzyła
umysł. Obrazy… Jej jako łowcy… Krew, trupy i ona stojąca na stosie demonów.
Koło niej stoi… jakiś mężczyzna. To zapewne ojciec Jeanne. Pamiętał to
wydarzenie. Zaraz po wojnie odbyła się egzekucja wszystkich demonów, które
przyczyniły się do wybuchu tej masakry. Istna rzeź…
Nikt nie miał litości… Na szczęście
zdołałem uciec. Nie żebym był za coś odpowiedzialny… Ja tylko transportuje
broń.
Czarownica wstaje chwiejnym krokiem.
Uklęka na jedno kolano i schyla głowę.
-Jestem gotowa na
karę Katherine- sensei. Wielka przywódczyni łowców- mówi ochrypniętym tonem.
- Nie mam zamiaru
cię karać, ale pakuj się, idziesz z nami czarownico… I lepiej dogadaj się z
Blackiem. Nie chce byście się pozabijali- powiedziała lekceważącym tonem
Katherine- I następnym razem przychodź na zebrania łowców!- skończyła
obdarzając ją pogardliwym uśmiechem.
Tak jak się spodziewałem jej dłonie nie
zagoiły się całkowicie. Pozostały czerwone ślady… W ogóle co ja się przejmuje! To Katherine! Do
diabła z nią! Coś nie tak… Zwyciężczyni pojedynku złapała się za brzuch.
Łapczywie nabierała powietrza. Obok niej stał już John. Lekko podtrzymywał
kobietę. Ona jednak szybko go odepchnęła. Przez moment… dosłownie ułamek
sekundy… widziałem jak jej zielone oko stało się czarne… Potem… Niemożliwe! Jej
oczy… Jej tęczówki i źrenice zniknęły… Pustka …biel… Jak u Mary… Nagle wszystko wróciło do normy…
Czy mi się wydawało? Jaką tajemnice skrywa Katherine? Dlaczego do cholery nic o
niej nie wiem, mimo że jest najbardziej znanym łowcą na świecie?!
-Idę się przejść!
Wrócę za godzinę! Rozbijcie tu obóz… Dla naszego bezpieczeństwa lepiej się nie
meldujmy w żadnych hotelach…- powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu i
zniknęła wśród drzew.
Popatrzyłem na Jeanne. Była szczęśliwa
mogąc być przy swojej „idolce”. Zauważyła mój wzrok. Posłała mi pełne
nienawiści spojrzenie. Chciałbym jej wszystko wytłumaczyć… Fala wspomnień
wróciła do mnie ze zdwojoną siłą.
Ursa ( Stany Zjednoczone), 22 IX 1963
r.
Kurde co za
wiocha! Ciekawe co Shin robi na takim zadupiu… Jakaś wartościowa dusza do
zgarnięcia… a może jakaś odskocznia od Caroline… albo Magdalene… Sam już nie
wiem z obiema był w dość niedługim czasie.
Udałem się pod
wskazany adres. Bez pukania udałem się w górę po schodach. Dom był pusty,
otwarte drzwi… Wyczułem tylko energię dwóch osób… Jedną przesiąkniętą mrokiem,
a drugą zniekształconą… Pełną nienawiści, jednak z niej wydobywały się
pojedyncze promienie. Ta dusza walczy… Już wiem dlaczego mu na niej tak zależy.
Silna osobowość, potęga… Czarownica. Wchodzę do pokoju. Pierwsze co widzę to
siedzącą na podłodze dziewczynę… Piękną Metyskę o pięknych czarnych włosach.
Wpatrzona jest w lustro. Gładzi delikatnie jego ramy z ogromną czułością. Tak…
Zwierciadło nafaszerowane jest czarną magią. Odbijają się w nim oczy
dziewczyny… Czarne, ale nie pozbawione jeszcze całkowicie blasku. Nagle w
miejscu odbicia kobiety pojawia się ten plugawy demon. Uśmiecha się do mnie
„serdecznie”. Stary sługa Mary i realizator jej zachcianek. Choć ostatni
słyszałem zaczynał do tej łowczyni. Katherine… Ciekawa osoba, trudno się o niej
czegokolwiek dowiedzieć. W każdym bądź razie ich „randka” skończyła się tym, że
Mary ocaliła mu życie. Szkoda, że ta gówniara musiała się wtrącić.
-Witaj przyjacielu! Poznaj Jeanne… Odwróć się kochana i
powitaj grzecznie gościa- powiedział z udawaną radością Shin, wychodząc z
lustra.
Metyska powstała
i popatrzyła na mnie niepewnie. Zrobiła jeden krok, ale nie wyciągnęła ręki.
Popatrzyła na mnie ze strachem.
-Nie bój się kochana! Alan nic ci nie zrobi. On jest taki
jak my. Nie nienawidzi cię- powiedział spokojnie, jak do dziecka demon.
Po tych słowach
dziewczyna podała mi pewnie rękę. Odwzajemniłem delikatnie uścisk. Shin miał ją
w swojej garści. Szkoda mi jej. Wykorzystał jej słabość przeciwko niej.
-Witaj Shin! Nie jesteśmy przyjaciółmi! Nie udawaj, że jest
inaczej… Mam to co chciałeś! Teraz żądam zapłaty!- powiedziałem stanowczo
demonowi. Nie lubię jak robi się ze mnie żarty.
-Ty jak zwykle w gorącej wody kąpany Alanie! Nic się nie
zmieniłeś przez ten wiek.
Ścisnąłem pięści… Z chęcią rzuciłbym się
na tego padalca! Niestety może byłem i impulsywny, ale zawsze też rozsądny… Nie
szukam kłopotów… Niektórzy uważają mnie za oszusta i zdrajcę, a nie zdają sobie
sprawy, że to ja żyję, a oni znikają po paru dekadach… zapomniani… Spojrzałem
na Metyskę… Nie wiem dlaczego, ale wydaje się być mi taka bliska. Jakbyśmy się
znali… Widzę to w jej oczach, ostanie iskry w czarnej otchłani błyszczą się
samotnie. Tylko dlaczego dziewczyna, która jest tak piękna miała by czuć się
samotna i niekochana? Dlaczego wylądowała w łapach demona? Czy byłaby w stanie
rozszyfrować moje sny? Nie, nie o czym ja do cholery myślę! Muszę skupić się na
pracy. Ale… może…
-Alanie mógłbyś
wpierw pokazać mi owy artefakt. Potem omówimy cenę- powiedział demon,
uśmiechając się złośliwie.
Bez słowa otworzyłem czarną walizkę. W
niej ukazał się niezwykły miecz… Odpowiadał on mocy Shina. Platynowe ostrze,
zakończone diamentową rękojeścią. Podobno wykuty przez same upadłe anioły, tak
jak miecz Magdalene. Niezniszczalny i potężny…
-Czuję jego moc powietrza…
Tak to najprawdziwszy Nere abyssum… Wirująca otchłan… Nie pytam skąd go
wziąłeś, bo pewnie i tak nie zdradzisz… ale dobra robota. Czego za niego
pragniesz?
-Tej kobiety-
powiedziałem wskazując na brunetkę.
20 luty 2014 r. okolice Tokio (Japonia)
Leżeliśmy w śpiworach przy ognisku. Jeanne spała… Była zbyt wykończona
walką, pewnie jutro zaczną się wyrzuty z jej strony. Katherine dalej nie było…
Co ona robi? O co chodzi z tymi oczami? Może Żmije coś zjadło w lesie, w sumie
byłby święty spokój.
-Psst… Alan…
Myślisz, że wszystko z nią w porządku?- spytał blondyn. Co on się taki
troskliwy zrobił?
-Żmijki nie znasz…
Zaraz wróci… Obudzi nas wszystkich i każe nie spać tylko no nie wiem…
stróżować!
-A właśnie nie
powinna jedna osoba stać na czatach?
-Nie martw się
nałożyłem na obóz wszelkie zaklęcia ochronne- odpowiedziałem na pytanie Johna i
przewróciłem się na drugi bok.
***
Podchodzi do mnie kobieta. Długie blond
loki tańczą na wietrze, a biała, długa sukienka lekko unosi się pod wpływem
żywiołu. Stoi do mnie tyłem. Nie widzę jej twarzy, mimo to wiem, że szuka kogoś
gorączkowo. Nagle słyszę jej delikatny i dźwięczny głos:
-Proszę znajdź ją…
Ocal!
W mojej głowie rozbrzmiewają te słowa
wciąż i wciąż tworząc melodię. Przeklętą muzykę. Kobieta znika na jej miejscu
widzę ogromną salę tronową. To Ciemna Strona… Znów ta kobieta… Przynajmniej na
pierwszy rzut oka. Znów stoi tyłem. Tym razem ubrana w czarną suknię, a jej
długie blond włosy spływają aż do kolan. Odwraca się… Widzę piękną twarz… ale
jej oczy… Puste! Dlaczego mam przeczucie, że to nie kobieta z poprzedniej
wizji? Tylko osoba, którą mam ocalić?
***
Znów budzi mnie ten przeklęty sen. Cholera…
O co w nim do cholery chodzi? Prześladuje mnie od wieków… Od wieków ten sam,
niezmienny…
Nadchodzi Katherine… Ciekawe gdzie się
podziewała. Z jej ramienia cieknie krew. Jednak to nie jest zwykłe przecięcie.
Nie goi się… Platyna! Czyżby ślad po walce? Żmija już zauważyła, że nie śpię.
Wstaję… Co ja do cholery robię? Biorę apteczkę Jeanne i biorę bandaż. Co ja się
taki troskliwy robię? Żmija chyba zaczaiła co chcę zrobić.
-Co ty robisz? To
nic takiego- syczy na mnie wściekła.
-Co pani łowczyni
tysiąclecia boi się bandaży. No wiem mumie i tak dalej- zakpiłem z niej. Jest
taka wkurzająca.
Dziewczyna zamilkła i ścisnęła pięści.
Podwinęła rękaw. Moim oczom ukazało się wiele blizn, w tym ta szrama. Obwinąłem
parę razy i mocno zawiązałem. Kurczę, dawno
nic nie opatrywałem.
- Powiesz jej
prawdę?- spytała Katherine. Jej wypowiedzenie było pozbawione emocji.
-Czego?- spytałem
głupio, zapewne chodzi jej o Jeanne.
-Nie chcę tu
waszych kłótni. Wiem dlaczego ją wtedy zostawiłeś. Niestety ona jest całkowicie
oszukana przez łowców. Nie musisz nic jej mówić… Możesz przekazać jej sen.
Twoje wspomnienia…- zasugerowała beznamiętnie i odeszła w stronę ognia.
Miała rację… Muszę jej powiedzieć jak
było. Jak to zabrzmiało, przyznałem Żmii rację… Mam przed oczami tamten dzień.
Takie proste zaklęcie…
Chicago ( Stany Zjednoczone), 26 IV 1965 r.
Byli ze sobą już
dwa lata. Ona Jeanne… jego przyjaciółka, siostra, jedyna rodzina. Osoba, dla
której zrobiłby wszystko. Poświęciłby życie. Tak jak on nie znała rodziny,
wychowała się samotnie w przekonaniu, że jest czystym złem. Oboje nie wiedzieli
kim są. Jest tylko jedna ważna różnica pomiędzy nimi. Ona dobra czarownica, ja
zły demon… To ona zapanowała nad mym mrokiem. Skazałem ją na cierpienie.
Naprawdę jestem egoistą.
-Znalazłam nowe zaklęcie! Może ono będzie odpowiedzią na
twoje sny!- powiedziała podekscytowana
Jeanne.
Siedzieliśmy
właśnie w moim czarnym BMW. Wyjeżdżaliśmy z centrum Chicago. Zmierzaliśmy na
lotnisko. Chcieliśmy wyjechać do Europy. Ona starła mi pomóc w odnalezieniu
rodziny, a raczej informacji o niej, oraz w zrozumieniu snu. Ja szukałem jej
ojca…
Przystanęliśmy w
małej restauracji. Chcieliśmy coś jeszcze zjeść przed lotem. Poczułem łamane
zaklęcie zabezpieczające… Łowcy… Tylko nie to! Spojrzałem na Jeanne, była taka
szczęśliwa. Nie mamy szans uciec, ale jakbym ją zostawił samą. Łowcy pomyślą,
że była przeze mnie manipulowana, a zaklęcie prysło wraz z moim odejściem. Nic
jej nie zrobią… Nie mogą zabijać opętanych ludzi. Jak zostanę i zobaczą ją w
pełni świadomą, przebywającą ze mną. Zabiją ją… Bez litości. Już wiedziałem co
zrobię… Nałożyłem na twarz maskę obojętności.
-Kocham cię Jeanne… Moja siostrzyczko- powiedziałem, całując
ją po raz ostatni w czoło.
-Też cię kocham Alan… Stało się coś?- popatrzyła na mnie
niepewnie, wiedziała, że rzadko mówię o swoich uczuciach.
-Nic, muszę iść do toalety- powiedziałem zerkając ostatni
raz na dziewczynę. Wiedziałem, że robię słusznie, tylko czemu moje serce bolało
tak mocno… Tak mocno… Nie zostało mi nic innego… Teleportowałem się.
***
*amerykański pistolet na nabój rewolwerowy
Łowcy i demony, ciekawe. Apokalipsa?
OdpowiedzUsuńGG: 26571006
OdpowiedzUsuńBo ciekawość prowadzi do Przeznaczenia.
Smutne! W każdym razie zakonczenie :( Rany faceci są beznadziejni, dlaczego mówią że kochają a potem odchodzą bez słowa? A jak już `ze słowem` to takim które jest kompletnie bez sensu. Alan musi jej wyznać prawdę, i to jak najszybciej, może i Jeanne nie wybaczy mu, ale przynajmniej będzie wiedziała dlaczego, a spodziewam się że to pytanie nurtuje ją od długiego czasu.
OdpowiedzUsuńFajnie i przyjemnie się czytało :D Czekam na ciąg dalszy i zapraszam do siebie ;*
Ohayo :*
UsuńDziękuje, że mnie odwiedziłaś... Naprawdę to miłe co napisałaś i bardzo natchnęło mnie do pracy :) Dziękuje